Pragnienie czegoś innego

o powstaniach ziem


To, co się całkiem jeszcze niedawno działo w Sainte-Soline, było tylko częścią o wiele szerszej serii wydarzeń – powstań ziem. Dotąd o tej masywnej demonstracji pisałyśmy w kontekście trwających rozruchów przeciwko reformie emerytalnej i skupialiśmy się głównie na jej aspektach strategicznych; na walce, jaka miała tam miejsce.

W poniższym tekście – który jest odrobinę wzbogaconym skryptem do naszego punktu, który miał miejsce podczas majówki anarchistycznej we Wrocławiu – traktujemy bitwę o Sainte-Soline z całą jej dziwnością jako odskocznię do tego, by porozmawiać o postaciach ostatnich (anty)politycznych rozwojów i rozwiązań. Jest mowa o tym, czemu może wydawać nam się dziwna i nieznajoma, jak i o języku, który musimy odnaleźć lub wynaleźć, by móc odnaleźć w niej sens i kierunek. Mówimy o głębokiej rewolucji, idącej krok w krok za insurekcjami, która z kwestii ziem czyni swoją siłę i pozwala nam sobie wyobrazić zwycięstwo.


Chciałbym zacząć od tego, jak dziwne były obie bitwy pod Sainte-Soline.

W obu brały udział bardzo różnorodne tłumy: przygotowany na starcia blok szedł zaraz obok polityków, rolników, NGOsów, XR-owców, osób starszych, a nawet rodzin z dziećmi. Podczas obu bitew wydzieliły się trzy osobne pochody – z czego każdy był inny, miał inną dynamikę i metody; od walki z policją po sadzenie drzewek – które jednak miały wspólny cel i współdziałały. To było coś pomiędzy wiejskimi zamieszkami i festynem, gdzie wszyscy (współ)istnieli we wspólnej przestrzeni pomimo drastycznych różnic w swoich tożsamościach, poglądach politycznych, praktykach czy zdolnościach.

Dziwność tego wszystkiego będzie dla nas odskocznią dla dziwności całej współczesnej polityki. Ale zanim powiem o tym więcej, trochę tła.

Te bitwy były częścią powstań ziem [Les Soulèvements de la Terre], relatywnie świeżego francuskiego fenomenu, trwającego mniej więcej od 2 lat. Ma on swój początek w okupacji terenów w pobliżu Notre-dame-des-landes, które miały być przeznaczone na budowę lotniska[1]. Teraz powstania gromadzą bardzo szeroki i różnorodny wachlarz różnych lokalnych grup i ziem – od okupacji w stylu pierwotnego ZAD, przez projekty ogrodnicze, po rolników – które toczą różnego rodzaju walki przeciwko projektom infrastrukturalnym, niszczycielskiej ekologicznie polityce rządu czy kradzieży dóbr wspólnych. Trudno je jakoś osadzić używając znanego nam nazewnictwa politycznego, bo nie jest to ani organizacja, ani koalicja, ani kampania, ani ruch. Najlepiej chyba byłoby użyć szerokiego i trochę niejasnego określenia „siła polityczna”, które jednak przekazuje, co powstaniom udało się zbudować, pomimo silnych represji, jakich doznawały we Francji radykalne działania ekologiczne. A jeszcze szerzej, są odpowiedzią na porażki ruchów klimatycznych, które swoimi taktykami i oderwaniem od lokalnych spraw nie były w stanie zmienić kierunku, w jakim zmierza sytuacja, co zradykalizowało wiele rozczarowanych osób.

W tym, jak ruchy klimatyczne abstrakcyjnie pojmowały klimat, osoby biorące udział w postaniach widzą wręcz przyczynę naszej obecnej sytuacji: „Lotnisko to klimat. Klimatem jest wyjaławianie gleby, beton.”[2] Ważne jest więc to powstania ziem przez małe z. Ich ekologia nie jest abstrakcyjna – nie walczy o „Klimat” czy „Ziemię” – a opiera się raczej na konkretnych terytoriach, z którymi osoby biorące udział w powstaniach są połączone i o które walczą. Osoby biorące udział w powstaniach mówią, że dzięki temu są w stanie zapewnić realność zwycięstw, uczynić je osiągalnymi. W końcu gdy walczy się o taką totalność jak „Ziemia”, którą trudno objąć rozumem, czuć z nią jakąś prawdziwą więź i wyobrazić sobie prawdziwego zwycięstwa, to równie trudno jest je jakoś wymiernie osiągnąć. „Możemy odzyskać siłę pozostawiając za sobą abstrakt i beznadziejny ogół i skupiając się na kwestiach, w przypadku których możemy podjąć konkretne działania.”[3]

Stąd też bierze się dwutorowość w działaniach osób biorących udział w powstaniach: poza blokowaniem projektów i sabotażem, podczas działań powstań ma też często miejsce „zasiedlanie” danego terytorium, polegające na sadzeniu różnych roślin, tworzeniu obozowisk czy jakichkolwiek innych aktywności. Pokazują przez to, że wyparcie kapitalistycznych i państwowych sił i projektów oznacza odzyskanie ziemi i potencjał ponownego nawiązania z nią relacji. Walka o dane terytorium jest dla nich ściśle związana z jego zasiedleniem, a do pewnego stopnia jedno z drugim jest tożsame.

Megazbiornik w Sainte-Soline jest jednym z 300 takich zbiorników już istniejących we Francji (jak podaje mapka samych powstań). Mniejsze z nich mają powierzchnię średnio 8 hektarów, ale ten w Sainte-Soline może mieć powierzchnię nawet 18 hektarów, co jest ekwiwalentem jakichś 300 basenów olimpijskich. Woda ma być do niego wpompowywana z innych źródeł – w tym przypadku wód gruntowych – kiedy jest jej więcej, by móc mieć jej rezerwę podczas lata, kiedy jest jest mniej.

W teorii ma być to adaptacja do ocieplenia klimatu. W praktyce takie zbiorniki koncetrują wodę w rękach dużych agrobiznesów, które monopolizują ją ze źródeł będących teraz swego rodzaju dobrem wspólnym. Poza tym zimą wody też może w pewnym momencie zacząć brakować, a sama infrastruktura stwarza jeden wielki filar, którego załamanie może sprawić wiele problemów, co przyczynia się do niestabilności samego rolnictwa. W kontrze do tego, różne osoby działające w ramach powstań promują alternatywne modele rolnictwa, m.in. uznające przede wszystkim wodę za dobro wspólne, ale i stawiające na większe zżycie z terytorium, które się zamieszkuje, jak ma to miejsce w przypadku ZAD. O wiele bardziej „chłopskie”, ludowe i lokalne, niż te, które teraz dominują za sprawą dużych przemysłowych gospodarstw.

Można chyba bez cienia przesady stwierdzić, że to początek wojen o wodę w europie.

Wróćmy teraz do początku. Dlaczego w ogóle powiedziałem o dziwności współczesnej polityki? Przede wszystkim dlatego, że wyskakuje ona poza znane nam kategorie polityczne – organizacji, ruchu, podmiotu i innych. Jest dziwna tak, jak dziwne jest coś nieznajomego, wiele jej aspektów jest niespodziewanych i nie pasuje do znanych nam rewolucyjnych obrazów tłumów idących na pałac czy strajkujących robotników okupujących fabryki. Jest jakimś dziwnym nieznajomym zbitkiem różnych elementów, eksperymentem tak na poziomie estetyki, jak i funkcjonowania. Wydaje się, że to wszystko wymaga nowego słownictwa i myślenia politycznego, takiego, które jest w stanie jakoś tą dziwność ubrać w słowa, ukazać jej właściwości i potencjał. Chciałabym spróbować podczas mojego punktu zwrócić na kilka z tych słów uwagę.


I tak w przypadku tego tłumu w Sainte-Soline, można mówić o kompozycji, złożeniu ze sobą różnych elementów, często na pierwszy rzut oka kompletnie niepasujących, a nawet się wzajemnie wykluczających, z których mimo wszystko można stworzyć pewną niespójną całość. Na przykład choć polityka autonomicznych ZADystów, ZADystek i członków NGOsów – a przede wszystkim ich strategia – na wielu poziomach do siebie kompletnie nie pasuje, to są one w stanie skorzystać ze swoich mocnych stron i wspólnie stworzyć siłę, która nie zubaża żadnego z ich podejść. Jeśli w przypadku jakiejś koalicji ich współpraca mogłaby mogłaby kompletnie nie wypalić, tak w ramach powstań są w stanie wspólnie walczyć.

Kompozycja jest strategią zapoczątkowaną w ZAD, teraz spotykająca się z szerszą implementacją. Jak mówią same osoby powstańcze, wychodzi to z potrzeby stworzenia „nowych form oporu” w rzeczywistości, w której te, które istnieją, samodzielnie nie są w stanie poradzić sobie ze skalą problemów, które przed nimi stoją.

Jest to możliwe między innymi dzięki kategorii ziem, która jest swego rodzaju innym wspólnym mianownikiem; czymś, co może być wspólne dla różnych tych grup i jednocześnie znajduje się jakoś poza ograniczeniami ich przekonań i systemów politycznych. Pozwala im na współdziałanie, którego ze swoich własnych perspektyw ideologicznych nigdy sobie nie wyobrażały. Można zaryzykować stwierdzenie, że w dzisiejszych czasach różne sojusznictwa i antypolityczne przyjaźnie stają się możliwe nie poprzez sprowadzanie swojej polityki do „najmniejszego wspólnego mianownika” – i budowanie szerokiej, ale pustej koalicji – a na wynajdywaniu zupełnie innych mianowników. Takim „innym wspólnym mianownikiem” jest na przykład las w Atlancie czy jakiekolwiek inne terytorium, które może być wspólne. Były nią też na przykład żółte kamizelki, które wystarczyło założyć, by dołączyć do walk ulicznych czy okupacji. Jest nim wszystko, co nie jest jeszcze odgrodzone i ograniczone politycznymi ideologiami czy tożsamościami, i pozwala przez to na eksperymentację z tym co możliwe i swobodę ruchu.

Komponowanie się ze sobą nie jest oczywiście takie proste. Przed demem był stworzony ogromny obóz, który trzeba było jakoś ze sobą spiąć, co wymagało pracy wielu osób. Trzeba było „zaakceptować to, że jedna demonstracja może zawierać kilka różnych demonstracji, kilka różnych atmosfer, miejsc i trybów akcji, które się na siebie nakładają.”[4] Poza tym częścią tego wszystkiego była też na przykład grupa riots fight sexism, pomagająca w rozwiązywaniu problemów seksistowskich zachowań, które mogłyby rozbić całą rzecz od środka. Zorganizowano też zgromadzenia ogólne, na których dookreślano całokształt akcji i dążono do poszanowania różnych sposobów walki różnych grup – niezależnie od tego, czy był to sabotaż, starcie się z policją, czy zwykła demonstracja. Podczas tego wszystkiego dużo pomagał fakt podejmowania wspólnego ryzyka – to siłą rzeczy spajało ze sobą osoby.

Podobne trudności wiązały się z okupacją w Atlancie. Jak pisze o niej Hugh Farell w „Strategii Dopasowania”: „tej okupacji lasu nie można nazwać utopijną – często dochodzi do konfliktów w obozach i pomiędzy nimi.”[5] Przez to, że tej luźnej kontelacji obozów nie łączyło czasami nic poza samym lasem, potrzebą stało się rozwiązywanie różnic pomiędzy nimi. Stawką tej walki było jak największe zachowywanie witalnej niespójności, która pomagała walczyć; siły wewnętrznej różnorodności nie narzucania niczego komukolwiek[6].


Rzecz się jednak nie zatrzymuje na łączeniu ze sobą tego, co wydawałoby się niemożliwe do połączenia. To nie jest po prostu zbiór różnych niepasujących do siebie elementów, którym jakoś udaje się wytworzyć wspólny front, ale które pozostają mimo wszystko takie same. Wytwarza też nową całość, w której te osoby uczestniczą i która ich zmienia. „Aby ta strategia mogła funkcjonować w praktyce – byśmy były w stanie utrzymać kompozycję ruchu – każda z jego części składowych musi być skłonna do pewnego stopnia odejść od swojej tożsamości.” i „założenie jest (…) takie, że aby wygrać, każdy segment musi wejść w kontekstualną formę”[7]. Komponowanie wytwarza coś, co będę roboczo nazywać kolażem – nową całość, która nie wchłania tych, którzy się na nią składają, ale dołączenie do której nie pozostawia cię taką samą. Nowy walczący podmiot, inny od tych, które znamy.

I tak więc jest możliwe, by osoby z NGOsów biernie popierały sabotaż i starcia z policją, by konwój traktorów i rodzinny pochód koezgystował w jednej przestrzeni z zamieszkami; by osoby z XR i innych ruchów klimatycznych, które kiedyś ponad wszystko trzymały się strategii nieposłuszeństwa obywatelskiego, zaczęły korzystać z bojowych taktyk; by osoby autonomiczne korzystały na infrastrukturze różnych organizacji, nie musząc do nich, i by wychodziło z tego coś bardzo nieczytelnego dla państwa i policji. Strategia komponowania jest w tym przypadku prawie że przeciwieństwem różnorodności taktyk: zamiast postulować stosowanie różnych taktyk w oderwaniu od siebie i pozwalania na to, by żadna nie przeszkadzała innej, komponowanie polega na zlaniu ich ze sobą w jedną niespójną nową całość, która będzie działała, nawet jeśli w zupełnie niespodziewany i nieprzewidziany sposób.

Podobnie z ziemiami połączonymi w ramach powstań: gdyby pozostały oddzielone, nie widziałyby raczej większego horyzontu dla swojej walki – ewentualnie obronę takiego czy innego przytułka. Nie dość, że wspólnie są w stanie zawalczyć o wiele więcej, niż byłyby sobie w stanie wyobrazić indywidualnie, to jeszcze widzą w swojej walce prawdziwy potencjał do walki z państwem i kapitałem: „może jeśli zmusimy ich do wycofania się w jednym miejscu, to wycofają się też w innym. To, albo więcej z nas będzie czuło, że jesteśmy do tego zdolne.”[8] Połączenie tych lokalnych grup i miejsc w ramach wspólnego bytu jakim są powstania pozwala im więc na o wiele szersze działania niż tylko w ramach ich lokalnej rzeczywistości, jednocześnie nadal pozostających przywiązanych do tych lokalnych kwestii. Pozwalają na zmasowanie o wiele większej siły lokalnie niż byłoby to możliwe w innym wypadku, a jednocześnie nie tkwią tylko w tym lokalnym kontekście i wskazują na szerszy horyzont walki. „Kiedy dochodzi do takiego spotkania (…), powstaje dość magiczne combo.”[9]

Walka w ramach powstań przekształca je więc, ale one w zamian przekształcają ją przez swoją obecność w niej. Ta relacja wzajemności umacnia bardzo całą dynamikę i jednocześnie sprawia, że nie narusza ona autonomii danego miejsca czy grupy w imię czegoś większego, co instrumentalizuje na swoje potrzeby.

Podobna dynamika miała miejsce podczas buntu przeciwko reformie emerytalnej, który z wydarzeniami w Sainte-Soline rozgrywały się równolegle. Chodzi o to, że pomimo mobilizacji związków i strajków różnych grup zawodowych, nie powiedziałbym raczej, że klasa pracownicza jako podmiot odegrała jakąś decydującą rolę w walkach. Była raczej ich składową, przekształcaną przez osoby, które rozpętywały zamieszki i brały udział w nocnych, spontanicznych demonstracjach i starciach z policją. Widać to bardzo jaskrawo po strajku śmieciarzy, dzięki któremu osoby na ulicach miały darmową, łatwo dostępną rozpałkę. Widać to po blokadach rafinerii, które z kolei zaczęły się w zamieszki przekształcać.

To wszystko jest wynikiem skomplikowanych dynamik pomiędzy różnymi osobami i całymi sekcjami starć, i tym, jak wyłaniają się różne złożone podmioty. Nie jest to dzieło jednego konkretnego, który byłby „najradykalniejszy”, najbardziej dotknięty skutkami działań rządzących czy w jakikolwiek inny sposób teoretycznie najważniejszy, już skłonny do podjęcia walki przed ich wybchem. To raczej nowe podmioty powstają w ogniu walk, z interakcji wszystkich, co są na ulicach i wzajemnie wbogacają swoje działania.


To w jakim kierunku to wszystko wskazuje? Trudno powiedzieć. Na pewno mówi się o tym, jak wyłaniające się z tych walk federacje autonomicznych terytoriów „oferują tak możliwość innego życia, jak i realną kontr-siłę, zdolną do wpływania na państwo, przekształcania jego instytucji i utrzymywanego przez nie systemu gospodarczego.”[10] Chciałbym się tu skupić na tym, co implikuje sama nazwa tej siły – „powstania” – albo też, używając określenia z silniejszymi konotacjami, insurekcja. Zamyka ono w sobie całą nieklasyczność i niestandardowość, która charakteryzuje powstania, jednocześnie dobrze opisując to, z czym mamy do czynienia: bunty, które rozsiewają się po terytorium całej francji i odważnie stawiają się władzy. Te insurekcje niekoniecznie dążą do konkretnej zmiany porządku; chcą raczej wytworzyć taki balans sił, które będzie pozwalał na autonomiczne funkcjonowanie jak największej ilości osób i fizycznie zablokuje ekspansję państwa i kapitału na terytoriach tzw. państwa francuskiego. Blisko z tym związane jest pojęcie destytucji: procesu, który nie prowadzi do ustanowienia nowej władzy – nawet najbardziej bezpośrednio demokratycznej czy ludowej – a radykalnego jej podkopania, pozbawienia wszelkich fundamentów i umożliwienia, by zamiast niej rozkwitły inne, autonomiczne formy życia, które nie tylko radzą sobie bez niej, ale wchodzą z nią konflikt.

I jeśli mogę coś założyć, to powiedziałbym, że właśnie w ten, czy jakiś inny, podobny sposób sformułowane są największe, najbardziej radykalne ambicje niektórych osób biorących udział w tych powstaniach. Aspiracje, które być może mają szansę być realizowane nawet przez te osoby, które nie są tych idei świadome. Jak najbardziej są to aspiracje nie tylko do ciągłych i ponawianych insurekcji, ale i do głębokiego procesu rewolucyjnego, który zachodzi na bronionych terytoriach i w ramach zbiorowych akcji. Nie jest to jednak proces rewolucyjny rozumiany w jakimkolwiek sensie XX-wiecznym, a taki, który zachodzi na poziomie indywidualnych relacji z naszym otoczeniem; który zmienia, jak kształtujemy je my, i jak ono kształtuje nas. To nie jest rewolucja, która porusza się w mniej-lub-bardziej abstrakcyjnym świecie władzy, a dotyczy bardzo fizycznych i namacalnych relacji między-osobowych i osobowo-ziemskich. Rewolucja, która zachodzi na poziomie samego życia; nie tego, co je z zewnątrz w taki czy inny sposób determinuje, a jego samego. To rewolucja uwalniająca „te afekty, sposoby odnoszenia się, organizowania się i ludzkie możliwości, które są obecnie poblokowane”[11] i pozwalająca im wybuchnąć na cztery strony świata.

Jedną z wielkich obietnic współczesnych walk jest stanie się kimś zupełnie innym niż się jest. To, że mają one moc transformatywną; osoby dołączające do tych tłumów są przekształcają się i są przekształcane razem z innymi w siłę polityczną, możliwości której żadna z nich sobie nie wyobrażała. Z jednej strony można by powiedzieć, że teraźniejszości brakuje rewolucyjnego horyzontu czy spójnego programu, ale z drugiej strony ta radykalna otwartość na kompletnie niespodziewane, a jednak możliwe, może być tym, co doprowadzi nas w miejsca, do których kompletnie nie spodziewałyśmy się dojść – łącznie z naszych wyzwoleniem, w takiej czy innej postaci. Nie ma tu żadnego podmiotu, żadnej konkretnej grupy ludzi, która poprowadzi ku wyzwoleniu – nawet tak dużej i ogólnej jak „lud” czy „proletariat” – raczej jest potencjał ciągłej transformacji podmiotów i wciąż na nowo wyłaniających się opcji, które się z nimi wiążą. Rewolucja może wydawać się niemożliwa, dopóki nie spojrzymy wystarczająco blisko i zobaczymy wszystkie te najmniejsze procesy, które zmieniają naszą relację ze światem i doprowadzają też do wieloskalowych insurekcji i nieustępliwej destytucji. Wszystkie elementy, które trzeba ze sobą skomponować, by najpiękniejsze melodie wyśpiewały ludzkie kolaże.

„Przeciwko galopującemu kapitalizmowi i wszechwładzy pieniądza jest tylko jedno rozwiązanie – insurekcja!”[12]

Grafiki: Vanessa Alvarado


[1] Opublikowałyśmy doniesienia z ZAD, można je przeczytać tutaj.

[2] Les soulèvements de la terre: sortir d’une écologie hors-sol, Socialter, 18 marca, 2022

[3] Tamże.

[4] Mégabassines: les ingrédients d’une lutte efficace, Reporterre, 18 listopada, 2022

[5] The strategy of composition, Hugh Farell; pierwotnie opublikowane przez Ill Will

[6] Las w mieście: dwa lata obrony lasu w Atlancie

[7] The strategy of composition, Hugh Farell; pierwotnie opublikowane przez Ill Will

[8] Les soulèvements de la terre: sortir d’une écologie hors-sol, Socialter, 18 marca, 2022

[9] Tamże.

[10] Dissolution?, Alessandro Pignocchi, 20 kwietnia, 2023

[11] Tamże.

[12] Nôtre Dame des Landes, zad.nadir.org, 18 grudnia 2011