The New York War Crimes:

„Dyktujcie warunki swojej walki”

komuna Cal Poly Humboldt


Okupacja kampusu Uniwersytetu Columbia była co prawda pierwszą, ale ta, która nastąpiła niedługo po niej – okupacja kampusu Politechniki Kalifornia-Humboldt (w skrócie: Cal Poly Humboldt) w małym miasteczku Arcata – przyciągnęła równie dużo uwagi. Już pierwszego dnia miały tam miejsce starcia z policją, narodził się mem-ikona tych protestów, a okupacja całkiem szybko rozprzestrzeniła się na większość kampusu. To w dużej mierze dzięki jej zaciętości i bezkompromisowości eskalacja stała się tak wyraźnym kierunkiem dla reszty ruchu. W poniższym wywiadzie z dwoma osobami uczestniczącymi w okupacji będzie mowa o tym, co uczyniło ją tak silną. Jest to zachęcająca opowieść – szczególnie, że pod pewnymi względami jest bardzo bliska sytuacji osób obecnie okupujących akademiki w Polsce.


The New York War Crimes: Opowiedz nam o pierwszym dniu okupacji.

Cal Poly Humboldt: Planowaliśmy urządzić Seder. Była Pascha. Żydowscy studenci przynieśli duże garnki rosołu z macowymi kneidlach. Około 16:30 weszliśmy do Siemens Hall[1] i myśleliśmy, że to będzie całkiem spokojna okupacja.

Zamiast tego natychmiast spotkaliśmy się z nastawioną na konfrontację policją uniwersytecką[2]. Ludziom wyrywano krzesła spod nóg, popychano na podłogę i stawiono pod ścianę. A potem kilku pierwszych policjantów udało się wypchnąć z budynku.

Po mieście bardzo szybko rozeszła się wieść, że na kampusie dzieje się właśnie okupacja budynku i pojawiają się wyposażeni na zamieszki policjanci z nieśmiercionośną bronią i batonami, gotowi, by nas wyrzucić. Ludzie podjęli decyzję, że najbezpieczniejszą opcją będzie zabarykadować wejście, by policja nie mogła wejść.

Nagranie ze słynnym już „bonknięciem”[3] jest z chwili, gdy tłum policjantów próbuje wedrzeć się do okupowanego budynku, podczas gdy liczniejszy tłum studentów i członków społeczności zbiera się na zewnątrz. Jego wsparcie dało siłę osobom okupującym do odparcia policji od wewnątrz.

Mówiliśmy: Celem jest zajęcie przestrzeni. Chodzi o wywołanie kryzysu dla uniwersytetu.

NYWC: Jak myślisz, dlaczego bojowość tak przyjęła się na waszym kampusie?

CPH: Wiele osób dołączało z już wykształconym osobistym etosem bojowości. Ale było też wielu, którzy mieli po prostu bardzo głębokie przekonania i dużo gniewu co do amerykańskiego imperium i trwającego ludobójstwa. I nawet jeśli było to dla nich coś nowego, to do bojowego działania napędziło ich siostrzeństwo nawiązane w przeciągu tych pierwszych godzin. Widząc, że policja atakuje społeczność zebraną wokół wyraźnej odmowy czegoś tak oczywiście złego, ludzie nabrali sił do działania z dużą determinacją i przekonaniem.

Ludzie na naszym kampusie nie mają tak jak w Nowym Jorku. Jeśli jesteś studentem NYU, bardzo łatwo jest założyć organizację studencką – wystarczy przejść się do The New School[4] i porozmawiać z ludźmi, którzy założyli organizację na swoim kampusie, a oni wyślą swojego przedstawiciela; to dzieje się w jasny, metodyczny sposób. Zawsze znajdzie się też grupa 50-letnich trockistów i 35-letnich maoistów, którzy są gotowi założyć organizację w twojej szkole i wprowadzić cię na złotą ścieżkę[5], nie?

A tutaj kompletnie nie ma takiej infrastruktury.

Ludzie muszą więc myśleć kreatywnie, czerpać wskazówki skądinąd. Zamiast powielać te kontrintuicyjne, jednakowe sposoby działania – często proponowane przez organizacje studenckie lub różnego rodzaju organizacje lewicowe w ogóle – osoby uczyły się od siebie nawzajem.

NYWC: Co masz do powiedzenia studentom walczącym o wplecenie bojowości do swoich ruchów?

CPH: Najważniejszą lekcją jest to, by działać odważnie i wierzyć, że ludzie przyjdą. Była taka chwila, gdy okupujący nie chcieli pójść na kompromis i opuścić budynku. Położyli nacisk na obronę tej przestrzeni i wiarę, że jeśli będą się tego mocno trzymać, to ludzie ich wesprą. Na własne oczy przekonaliśmy się, jak bardzo jest to prawdziwe.

To, co było naprawdę ważne w podtrzymaniu walki z policją na barykadach, to ta czułość, która istniała między okupującymi. Kiedy ludzie utrzymywali barykady, za nimi byli inni, którzy ręcznie karmili ich batonikami, obierali im mandarynki i poili wodą łyk po łyku. Stało się jasne, że panowała między nami piękna energia i siostrzeństwo, które musieliśmy chronić przed policją.

NYWC: Do Cal Poly Humboldt uczęszcza wielu biednych studentów. Niektórzy są bezdomni. Myślisz, że jak te warunki wpłynęły na charakter waszej walki?

CPH: Cóż, szkoła stworzyła okoliczności, w których ludzie byli gotowi rozjebać szkołę. Jest ogromny kryzys mieszkaniowy. W wielu akademikach jest pleśń. Na początku tego roku miała miejsce wielka eksmisja bezdomnych studentów, którzy mieszkali w swoich pojazdach na terenie kampusu. Panuje tu również intensywne poczucie bycia kontrolowanym przez policję. Ogromne kontrowersje wywołały obowiązujące na uczelni rozporządzenia dotyczącymi czasu, miejsca i sposobu [wypowiedzi i ekspresji][6], które zasadniczo ograniczają protesty studentów do fragmentu dziedzińca i godziny w ciągu dnia.

Studenci czują, że administracja ma ich gdzieś. Kiedy więc nadarzyła się okazja, wyrazili to swoimi czynami. A ponieważ byli w stanie uczestniczyć w udanym odparciu policji pierwszej nocy, nauczyli się, że posłuszeństwo wobec administracji i policji nie zapewnia im bezpieczeństwa, i że jesteśmy w stanie zapewnić je sobie nawzajem.

Tak więc polityka, która się wyłoniła, była w swojej najlepszej formie, gdy była polityką ucieleśnioną, wynikającą z doświadczenia.

Jest tu także naprawdę silna społeczność rdzenna. Od początku byliśmy bardzo świadomi hipokryzji szkoły i lokalnej policji jako przedłużenia kolonializmu, oraz hipokryzji ich roszczeń co do tej ziemi. To była ogromna siła napędowa w bojowym odrzuceniu policji i szkoły.

NYWC: Odrzuciliście historyjkę o „zewnętrznych agitatorach” jeszcze zanim stała się dominującą, zgubną narracją, którą jest teraz. Co was do tego skłoniło? I jak ten obrany przez was kierunek kształtował wzrastającą komunę?

CPH: Pierwsze osoby, którzy okupowały Siemens Hall nie udawały, że są kimś innym niż grupą studentów i ich przyjaciół. Bardzo wcześnie dyktowaliśmy warunki.

Ludzie, którzy karmili nas każdego dnia, ci, którzy nas odwiedzali, i medycy, nie byli studentami. Osoby niestudiujące pojawiały się i budowały ten świat razem z nami na tak wiele sposobów. W każdym obozowisku jak najbardziej powinni być „zewnętrzni agitatorzy”, których jest dobrze widać i którzy wypełniają role społecznej reprodukcji. To jeden ze sposobów, w jaki ludzie mogą zbudować wzajmne zaufanie.

A tak już poza tym, to myślę, że ważną częścią życia w małym mieście jest fakt, że wszyscy w pewnym sensie się znają. Oczywiście stawia nas to czasami w ryzykownych sytuacjach, ale oznacza też, że studenci nie są aż tak osamotnieni na swoim kampusie. Wielu z nich mieszka w mieście, a miasto jest cholernie małe. Ciężko jest stworzyć podział na zewnątrz i wewnątrz, kiedy wszyscy i tak chodzą do tych samych kawiarni, do tych samych barów i spędzają czas w tych samych parkach.

Mówiliśmy o tym, że ograniczenie ruchu do studentów byłoby z natury wbrew punktowi sprzeciwu, który połączył wszystkich – w końcu ten ruch, którego częścią są amerykańscy studenci nie jest o nich. To znaczy w pewnym sensie jest, ale przede wszystkim jest odpowiedzią na ludobójstwo.

Bardziej doświadczeni z nas sięgali do swojego pojęcia o tym, jak narracje o „zewnętrznych agitatorach” tworzyły w przeszłości zdradliwe podziały wewnątrz ruchów. Pamiętasz, jak w Atlancie spalono Wendy’s? Tłum ludzi na Twitterze sprofilował wtedy kobietę, którą uważali za zewnętrzną agitatorkę. Skończyło się na tym, że trafiła do więzienia, a potem dowiedzieliśmy się, że była partnerką Raysharda Brooksa, który tuż przed tym został zastrzelony przez policję[7].

Tak jak uniwersytet jako gałąź imperium rozpieprza życia tutejszych na różne sposoby, tak i ten ruch – jako ruch nie tylko przeciwko szkole, ale przeciwko amerykańskiemu imperium – wymaga tego, by obchodził też innych ludzi.

Wszyscy jesteśmy ze sobą związani, niezależnie od naszych pozycji w świecie, niezależnie od naszych związków z różnymi instytucjami. Wspólna walka to coś, co jesteśmy sobie nawzajem winni.

NYWC: Utrzymywaliście największą wyzwoloną strefę w kraju, okupując właściwie większość kampusu, w przeciwieństwie do wszystkich innych, które zajmowały dziedziniec, albo może pojedynczy budynek. Jak wyglądało codzienne życie w komunie?

CPH: Jedną z najpiękniejszych części okupacji było budowanie barykad. Były wielowarstwowe i składały się z porozrzucanych krzeseł, palet, przewróconych śmietników, metalowych stołów piknikowych i metalowych, przykręconych do podłogi ogrodzeń. A dalej była linia, gdzie kredą napisane było „OD TEGO MIEJSCA ŻADNYCH PAŁ”. Każdej nocy linia ta przesuwała się coraz dalej.

Osoby pracujące w stworzonej przez nas kuchni społecznej dobrze znały swoje zadania. Ludzie pilnujący granic okupacji wiedzieli, co do nich należy. Tak samo ci, którzy chcieli budować barykady.

Czymś, co mogło nas naprawdę wzmocnić byłby harmonogram. Pusta przestrzeń i czas pozwalają na ciągłe spotkania, które wyczerpują energię ludzi. Jeśli ta energia kierowana jest na tworzenie więzi zamiast podziałów, to ma się wtedy to samo poczucie, które mieliśmy my pierwszego dnia – że jest to miejsce, którego należy bronić. Miejsce, w którym razem czujemy się silni. Że otaczają nas ludzie, razem z którymi walczymy.

NYWC: Jak bojowość i oddanie sprawie palestyńskiej pojawiły się na stosunkowo wiejskim obszarze, o którym nie myśli się raczej jako o zarzewiu oporu wobec imperium?

CPH: Hrabstwo Humboldt jest szczególnym przypadkiem. Ta niezwykle odległa, wiejska część Kalifornii ma długą historię ruchów.

To tutaj lata 60. stały się latami 70. To w tym krajobrazie ludzie tworzyli tysiące komun. To tutaj w latach 90. i 2000. działały jedne z najbardziej radykalnych części ruchu w obronie tej ziemi. To także członkowie tutejszej społeczności byli w stanie zmusić wojskowych rekruterów do opuszczenia kampusów szkół średnich w Arcata i Eureka.

To miasto i hrabstwo mają bogate dziedzictwo oporu, z którego czerpiemy. Ale koniec końców jest tu po prostu pełno pięknych, kreatywnych umysłów.

NYWC: Czy możesz nam opowiedzieć o wydarzeniach z ostatniego dnia, kiedy policja przybyła i zakończyła okupację?

CPH: Przez to, że jesteśmy na takim odludziu, uniwersytet i państwo potrzebowały czasu, żeby zgromadzić wystarczająco duże siły. Oznaczało to wezwanie pięciuset funkcjonariuszy z nawet tak dalekich okolic jak hrabstwo Ventura, które jest oddalone o jedenaście godzin.

Niektórzy przewoźnicy wynajęci przez policję ulegli naszej presji i zsolidaryzowali się z okupacją, odmawiając policji transportu. Byliśmy więc w stanie przez kilka dni oddalać jej atak w czasie.

W tak małym miasteczku wieści szybko się niosą. Wiesz, każdy ma jakiegoś wujka szeryfa, który opowiada o swojej pracy przy rodzinnym obiedzie, czy tam kurwa gdzieś indziej. Od razu dowiedzieliśmy się o tym, jak w noc nalotu bedą wyglądały rozkazy policyjne. Tak po prostu. To było śmieszne.

Studenci pojawiali się w zaimprowizowanym opancerzeniu, z tarczami z pokryw od koszy na śmieci i w kaskach. Wszystko to odzwierciedlało piękno i intensywność ich pragnienia obrony tej przestrzeni. Nawet gdy policja nas otoczyła, wielu osobom udało się uciec dobrze im znanymi leśnymi drogami. Jesteśmy dumni ze wszystkich za to, że przechytrzyli pałarzy, co zresztą jest łatwe, bo to idioci. To też piękne, bo te dzieciaki są naprawdę bystre. Policji, pomimo przewagi liczebnej, udało się aresztować tylko tych, którzy podjęli ideologiczną lub taktyczną decyzję o tym, że chcą być aresztowani.

NYWC: Co będzie dalej?

CPH: Jest poczucie, że ludzie byli świadkami i brali udział w czymś, czego nie mogą zapomnieć i nie zapomną.

Raz po razie słyszeliśmy, że żadne doświadczenie w ich życiach nie sprawiało wrażenia prawdziwszego, niż to. Uczestniczenie w normalności, podczas gdy warunki naszego życia nie są normalne, gdy warunki imperium, w którym żyjemy, nie są normalne – i kiedy świat płonie na naszych oczach – niesie ze sobą ogromne poczucie fałszu. Mitologia Stanów Zjednoczonych nie ma dla ludzi pokrycia w rzeczywistości.

Ostatnia dekada była dla młodych Żydów czasem zmiany perspektywy na syjonizm. Prawie żadna młoda osoba żydowskiego pochodzenia którą znam nie podziela poglądów naszych rodziców na Izrael. I na pewno nie czujemy tego samego przywiązania co oni, ani nie mamy wrażenia, że jesteśmy reprezentowane [przez Izrael] w takim samym stopniu.

Młodzi ludzie na całym świecie czują potężne pragnienie działania i smakowania rzeczywistości. I kiedy pojawia się okazja, kiedy kilka dzielnych osób toruje drogę, którą ta energia może popłynąć, to tak właśnie się dzieje. Pokłady kreatywności, gniewu i pragnienia czegoś lepszego i bardziej namacalnego są ogromne. Jeśli stworzysz im miejsce, popędzą w jego stronę.

Jednocześnie nie można dać się odizolować. Trzeba oprzeć się na jak najszerszym uczestnictwie i wciąż szukać możliwości walki, ponieważ kampusy to tylko jedna z instytucji, które składają się na odrażającą maszynę wojenną amerykańskiego imperium.

Jasne jest na pewno to, że administrację przerażają jej studenci. Policjantów tak samo. I tak samo jak podczas pierwszej nocy okupacji, cokolwiek stanie się dalej, stanie się na naszych warunkach.

Nalegamy, by członkowie tego studenckiego ruchu dyktowali warunki swojej własnej walki.

Pierwotna publikacja: New York War Crimes (papierowa),
The New Inquiry (reedycja)

Data publikacji: 16.05.2024

Zdjęcia: Paul Kitagaki (baner i 3), Beau Saunders (1 i 2)


[1] przyp. red.: Siemens Hall – budynek na kampusie Cal Poly, który jako pierwszy został zajęty i zabarykadowany.

[2] przyp. tłum.: Tak, w Stanach Zjednoczonych uniwersytety zatrudniają swoją własną policję.

[3] przyp. tłum.: Chodzi o rozpoznawalne nagranie puknięcia policjanta w kask plastikową butlą, po angielsku “bonk”. Butla i samo „bonk” stały się później symbolem protestów.

[4] przyp. red.: The New School – prywatny uniwersytet na Manhattanie w Nowym Jorku, zaraz obok NYU.

[5] przyp. red.: Prawdopodobnie jest to nawiązanie do elementu fabuły jednej z części Diuny, w której – mówiąc z minimalną ilością spoilerów – jest to „optymalna” ścieżka rozwoju ludzkości, okupiona jednak dużą ilością opresji i ludzkiego cierpienia.

[6] przyp. red.: org. „time, place and manner ordinances”. Chodzi o przewidzianą w amerykańskim prawie możliwość ograniczenia wolności słowa w danej przestrzeni, by jego wyrażanie nie było „niekompatybilne ze zwyczajową aktywnością w danym miejscu i czasie” (fragment orzeczenia Grayned v. City of Rockford, tłum. własne). Łatwo zobaczyć, jaki wytrych do odebrania wolności słowa w praktyce daje to władzom uniwersytetu.

[7] przyp. tłum.: Więcej o „No-Cop Zone” stworzonej wokół spalonej Wendy’s w Atlancie można przeczytać tutaj, został też nakręcony o niej film dokumentalny.