W kierunku niepaństwowego tubycia

Nieczytelne & Dabartis:

W kierunku niepaństwowego tubycia

Posłowie do eseju „JĘzyki i ludy”


Pierwszy owoc współpracy między Dabartis i Nieczytelnymi, na którą trochę już się zanosiło: kolektywnie napisane posłowie do „Języki i ludy” (1995), eseju Giorgio Agambena zainspirowanego lekturą badań sytuacjonistki Alice Becker-Ho nad argotami niebezpiecznych klas wczesnej nowoczesności. Zgłębiamy w nim znaczenie tego eseju dzisiaj, z naszego punktu widzenia jako mieszkańców terytoriów Europy Środkowo-Wschodniej, i przyglądamy się niezmiennemu bankructwu nacjonalizmu w epoce, w której nastąpiło odrodzenie „Ludu” w nowych konfiguracjach populistycznego resentymentu i militaryzmu. Przy tym, spędzamy trochę czasu na osadzeniu w kontekście intymnie regionalnej i historycznej polityki tych ścieżek wyzwolenia, na które – przywołując obrazy „Cyganów”, uchodźców, diasporycznych Żydów i innych bezpaństwowych ludów – w swoim eseju wskazał Agamben. Polityki, która musi pilnie odpowiedzieć na pytania postawione przez rosyjską inwazję na Ukrainę i izraelskie ludobójstwo w Palestynie.

Tekst ten jest częścią wielojęzycznej publikacji, która ukazała się już po polsku i angielsku, a wkrótce ukaże się po rosyjsku, litewsku i kto wie – w przyszłości może jeszcze po jakiemuś.


VIENAS

Spotkaliśmy się na tej stronie, pragnąc rozwoju polityki – sposobu postępowania – na który wskazuje Agamben w eseju „Języki i ludy”. Polityki, która nie byłaby już zorganizowana wokół dwóch filarów: przynależenia do Ludu i mówienia Językiem.

Nasza wyobraźnia polityczna wciąż jest zubażana przez państwa narodowe. Te „przewrotne i nieustępliwe maszyny” dążą nie tylko do absolutnego panowania nad fizycznymi przestrzeniami, w których się rodzimy i egzystujemy – roszczą sobie również prawo do panowania nad samą istotą naszego bytu społecznego poprzez pretensje do monopolu na język, podstawowy ośrodek naszej wspólnotowości.

Dla państwa i kapitału przekształcenie języka(ów) w Język staje się podstawowym narzędziem rządzenia. Standaryzacja może nastąpić tylko w wyniku „bezwzględnego splotu języka, ludu i państwa”, w którym jedna forma życia (jednolity Lud) uwierdza swoją polityczną, a czasami ludobójczą, dominację nad inną, tj. ludem jako „fragmentaryczną wielością potrzebujących i wykluczonych ciał”[1]. To dlatego taka językowa dominacja nigdy nie pojawia się jako odosobiony przypadek – zwykłe uporządkowanie „słów” w gramatykę – ale raczej w tandemie z produkcją formy życia. Jak trafnie zauważyła pewna przyjaciółka: „Standaryzacja szepcze do uszu mówiących, jak oddychać, jak kondensować powietrze w wymagane językowe struktury i formy, grożąc wszelkiemu twórczemu oporowi, przypadkowym potknięciom czy odmowom współpracy swoimi prawami i regułami zapisanymi w kodyfikujących gramatykach […], które są prawnie i politycznie obdarzone władzą kontroli nad językiem w służbie państwa i kapitału”[2].

Ze stanu wyobcowania od możności bycia razem (factum pluralitatis) i rozumienia się nawzajem (factum loquendi), niektórzy z nas otrzymują prawa obywatelskie: jako Ludy tego czy innego nomosu (terytorium) Ziemi należącego do suwerennego państwa. To nie przypadek, że ludobójstwa rozgrywające się w chwili, gdy piszemy te słowa, wymierzone są w kontestowane „ludy”, tj. te „ludy”, które jeszcze nimi nie są, lub których istnienie jest niepewne ze względu na bycie w posiadaniu suwerennych państw, które przyznają lub odmawiają prawnego tytułu obywatela. Jednak takie sytuacje, zamiast skłaniać do potępienia państw jako morderczych, barbarzyńskich instytucji, przeciwnie – umacniają jedynie ich supremację. Jak konkluduje Agamben: „ludy bez państwa (Kurdowie, Ormianie, Palestyńczycy, Baskowie, Żydzi z diaspory) mogą być bezkarnie opresjonowane i eksterminowane. W ten sposób jasne staje się, że przeznaczeniem ludu może być jedynie tożsamość państwowa i że pojęcie ludu ma sens jedynie czas, gdy zostanie zrekodyfikowane w pojęcie obywatelstwa”[*].

Pośród wszystkich ostatnich wojen, masakr i mobilizacji wiara w państwo narodowe została tylko umocniona. W każdym przypadku – czy to ludobójstwo Palestyńczyków, czy wojna w Ukrainie – trudno jest pomyśleć podejście, które sprzyjałoby przetrwaniu i wyzwoleniu, ale jednocześnie nie byłoby w pewnym sensie etatystyczne. Pomimo niewypowiedzianych okropieństw nowoczesności – przestrzeni wyjątku, stref, w których można bezkarnie odbierać życie – utrzymujących się bez przeszkód w teraźniejszości, mówi się nam, że inny punkt wyjścia dla polityki jest „całkowicie idealistyczny”. Jak podniósł w rozmowie jeden z przyjaciół, „czy naprawdę istnieje alternatywa dla nacjonalizmu w naszym oporze wobec rosyjskiego imperializmu, jako ruchu na terytoriach dzisiejszej Białorusi?”

Stoimy w obliczu kryzysu praktycznej wyobraźni. To znaczy: za każdym razem, gdy próbujemy wyobrazić sobie niepaństwowe, wyzwoleńcze scenariusze dla tych konfliktów (no-state solution, międzynarodowy antywojenny ruch robotniczy), możemy jedynie wskazywać na mgliste utopijne horyzonty, niezdolne do rzeczywistej interwencji zgodnej z naszymi ambicjami. Dochodzi do pomieszania środków i celów, całkowitego zastąpienia pierwszych przez drugie, co skutkuje jeszcze większym wzmocnieniem projektów etatystycznych jako jedynych, które mają możliwe do zrealizowania, a nie tylko ściśle aspiracyjne, propozycje. Co więc w praktyce oznaczałoby – jak krytycznie zauważył Agamben – uprawiać politykę z punktu widzenia form życia, ludów i języków, które nie mają „godności państwowej”?

DWA

My, piszący to posłowie/komentarz/list w butelce, mamy konkretną relację z tymi wszystkimi pytaniami. Po pierwsze, tłumaczenie, redakcja i dystrybucja tego tekstu odbywa się przy udziale osób przyjacielskich z kilku terytoriów, okupowanych przez Litewskie, Polskie, Białoruskie i Czeskie państwa. Jako mieszkanki Europy Wschodniej jesteśmy wrażliwe na stawki właściwe takiemu wezwaniu do odrzucenia nacjonalizmu w momencie, gdy kruchym, historycznie kontestowanym ziemiom, na których mieszkamy, zagrażają imperialne siły Wielkiego Wschodu i Zachodu, nawet jeśli te ostatnie występują w mniej jawnej formie. Podzielamy bezpośrednie doświadczenie obecnej militaryzacji regionu – wielkiej ofensywy państwa narodowego – oraz szerszej, sprzyjającej konfliktom atmosfery zagrożenia i mobilizacji. Jak w każdej wojnie, trudno jest nie stawać po wzajemnie wykluczających się i wrogich stronach, co przekreśla szansę na wspólne poszukiwanie ucieczki od fałszywych dychotomii tej, jak i każdej innej zmilitaryzowanej sytuacji.

W obliczu tego wszystkiego staramy się pozostać zanurzeni i dostrojeni do naszych złożonych rzeczywistości, nie godząc się na żadną konkretną odpowiedź, jako że na razie nie ma żadnej dobrej. Zamiast tego staramy się znaleźć pozycję, z której w ogóle możemy sobie wyobrazić rozpoczęcie znaczących poszukiwań możliwych odpowiedzi lub sposobów ujęcia tego politycznego problemu z naszej perspektywy. Pozycję, która nie próbuje rozwiązywać sprzeczności generowanych przez naszą rzeczywistość, ale raczej się ich trzyma. Pozycję, z której można podejść do tych sprzeczności z wystarczającą uwagą i siłą, by rozsadzić i roztrzaskać całe ramy pojęciowe, w których są one sobie przeciwstawiane.

Prawda jest taka, że ramy te, które chciałyby widzieć w Europie niekwestionowane rządy państwa narodowego, są same w sobie sfabrykowane, a „wszystkie ludy są bandami i coquilles, wszystkie języki są natomiast żargonami i argots.” Ta wewnętrzna niespójność jest najbardziej widoczna na przykładach społeczności takich jak Romowie, które istnieją ponad granicami państw i narodów. Poza nimi jednak, i konkretnie w Europie Wschodniej, istnieją też na przykład Karpato-Rusini (szersza grupa etniczna, która dzieli się na mniejsze, takie jak Łemkowie, Bojkowie i Hucułowie) zamieszkujący Zakarpacie przekraczające granice takich państw jak Polska, Słowacja, Ukraina, Rumunia i Węgry. Inną taką grupą są Poleszucy, zamieszkujący region znany jako Polesie, które przechodzi przez granice Polski, Ukrainy, Białorusi i Rosji. Etnonim ten jest jednak dość nowy. Podczas polskiego spisu powszechnego w 1923 roku wielu mieszkańców Polesia, zapytanych o narodowość, odpowiedziało po prostu „tutejszy”. Samo określenie jest również znacznie starsze – według innych źródeł sięga XVIII wieku – oraz pojawia się w południowo-wschodniej Litwie i Łotwie[3]. Ze względu na połączenie różnych terytoriów i kontekstów w nim zawartych, tutejszość jest pozycją, w której rozpoznajemy się najbardziej.

Tutejszość oznacza dla nas przynależność do miejsca, która jest jednocześnie nieprzynależnością do rządzących nim sił politycznych. Obojętne na państwa, w których przyszło im żyć – na tożsamości inne niż ich tożsamość nietożsamości – tutejsze komunikują się za pomocą argotów. Argoty te mieszają wszystkie języki terytoriów, które nazywają swoimi domami. Przeciwstawiają się wysiłkom narzucenia przynależności do jednego lub drugiego języka administracyjnego przez siły rządzące. Z perspektywy państwa bycie tutejszą można postrzegać jako słabo rozwiniętą – lub wcale nierozwiniętą – tożsamość narodową. Wbrew temu uznajemy je za praktykę odmowy, negacji i zbiegostwa. Historycznie rzecz biorąc, stawanie się tutejszym było możliwe na terytoriach, na których tożsamość narodowa była już niestabilna, czy to z powodu częstych zmian panujących, czy też z faktu życia w regionach przygranicznych – terytoriach, na których wymiana z tymi, które w przeciwnym razie byłyby „Innymi”, była najbardziej powszechna, jednak tak jak i doświadczenie działań wojennych. Bycie tutejszym było sposobem na budowanie odporności i zakorzenienia w świecie, który sprzysiągł się dać ci poczucie przynależności tylko po to, by zamienić cię w mięso armatnie.

Jako wspólnotowość ukształtowana przez nieprzynależność do Ludu, figura tutejszej – podobnie jak niebezpiecznych klas Agambena – przywołuje formę życia, która przecina i deformuje terytoria i języki rządzenia. Tutejszość jest sposobem politycznego działania wielu, którzy odmawiają bycia jednością. Postrzegamy ją jako potencjalną praktykę wspólnoty, otwarcia się na przynależność do tych, którzy dzielą przestrzeń, bez zapaści tego uwspólnienia w jakąś nową tożsamość, którą można rządzić: Lud. Zakładamy, że ta podwójna pozycja nieprzynależności do abstrakcji i przynależności do konkretu – ze wszystkimi jej skutkami – może potencjalnie podważyć nasze państwowo-narodowe ramy. Pozostają oczywiście pytania: w jaki sposób możemy stać się tutejsze, gdy jesteśmy tak wykorzenione, a państwo i kapitał czyni sobie z nas zmienne podmioty? I jak możemy zapewnić, że wytrzymamy, a nawet podkopiemy machinacje i mordercze ambicje narodów i państw oraz uczynimy z tego oporu źródło naszej mocy?

ТРИ

Istnieją też inne konkretne doświadczenia polityczne, które kształtują nasze poszukiwania drogi ucieczki od realiów etatyzmu: radykalne zjazdy, kongresy, festiwale i bookfairy. A co nawet ważniejsze, istnieje obecny ruch propalestyński; ruch, którego niektórzy z nas doświadczyli przede wszystkim jako okupacji pod przewodnictwem osób studenckich.

Dla wielu z nas poczucie przynależności zapewniane przez zjazdy jest alternatywą dla często ograniczających nas lokalnych środowisk radykalnych. Te ostatnie do pewnego stopnia przypominają narody, z ich własnymi szowinizmami, wewnętrznymi i zewnętrznymi podziałami oraz roszczeniami do hegemonii i tożsamości. Pod wieloma względami środowiska te są „wspólnotami wyobrażonymi”, które tworzą poczucie bycia częścią „ruchu” lub tendencji „antyautorytarnej”, ale w rzeczywistości są wewnętrznie podzielone i wyobcowane. Zjazdy natomiast, gromadząc osoby spośród narodów i stawiając je – choć w różnym stopniu – w sytuacji współnieprzynależności, tworzą wspólnotę porównywalną do diaspory. I tak jak w przypadku tych zgromadzeń, tak i w przypadku studenckiej intifady – tego konkretnie materialnego przedłużenia szerszego ruchu palestyńskiego, którego niektóre z nas miały szczęście doświadczyć w Polsce. Okupacje są zarówno częścią globalnej fali, jak i niezwykle zlokalizowane w swoich formach, celach i kontekście. Różne współistniejące ruchy, konfrontowanie się z konkretnymi zapisami prawa i historią instytucjonalną sprzyjają myśleniu i praktyce, które są lokalne i nam właściwe. A ponieważ okupacje istnieją w napięciu między lokalnością a szerszym kontekstem globalnym i krajowym, destabilizują granice między środowiskami społecznymi i politycznymi, ale także pomiędzy miastami i krajami. Umożliwia to spotkania między osobami, które w przeciwnym razie mogłyby się w ogóle nie spotkać lub nawet nie rozważać możliwości poznania się. I tak właśnie powstaje diasporyczny archipelag lokalności.

Doświadczenia te wskazują na inną formę radykalnej przynależności: Doikayt. Po raz pierwszy użyty w Litwie w opozycji do rozprzestrzeniania się syjonizmu w diasporze, a później także przez Jidiszer Arbeter-Bund, termin ten oznacza przywiązanie do diasporycznej kondycji jako ścieżki wyzwolenia[4]. To zobowiązanie do walki tam, gdzie stoimy, zamiast szukania zbawienia w innym miejscu lub czasie – zwłaszcza nie w etnonacjonalistycznym państwie. Osoba angażująca się w doikayt nie może nie widzieć, że jest uwikłana w bliskie jej zmagania i musi wziąć w nich udział, dla dobra swojego i innych. Ten odmienny sposób tubycia, zamiast być wyłącznie zlokalizowanym, uwidacznia swój ponadlokalny rodowód. Poprzez przyjęcie go obok tutejszości, która bardziej nadaje się do myślenia o naszych relacjach z miejscami, w których żyjemy, być może uda nam się uchronić przed szczątkowym konserwatywnym potencjałem, jaki ta ze sobą niesie[5]. Co więcej, doikayt wskazuje na potrzebę przyniesienia wybuchowego diasporycznego potencjału do domu, niepozostawania go jedynie w naszych radykalnych konstelacjach[6].

Nie oznacza to, że którykolwiek z tych projektów politycznych realizuje te założenia w stu procentach, ani nawet, że powinien. Chodzi raczej o nakreślenie pewnego zestawu wartych uwagi problemów, które stają się zrozumiałe z wewnątrz nich, a które możemy również zdefiniować dokładniej, jeśli weźmiemy pod uwagę agambenowskie (i nasze własne) formulacje. Niektóre z nich mogą brzmieć następująco: jak możemy rozwinąć prawdziwie wspólny sposób rozumienia siebie nawzajem? Jak możemy pielęgnować i wzmacniać nasze przywiązanie do współnieprzynależności? Jak upewnić się, że istnieje silne sprzężenie zwrotne między naszymi diasporami i lokalnościami?

Można mieć tylko nadzieję – i działać zgodnie z tą nadzieją – że te i różne inne doświadczenia diasporycznego współnieprzynależenia mogą przenikać się nawzajem i budować kontinuum odmiennych tubyć, które mogłoby być początkiem wspólnego konkretnego doświadczenia. Stamtąd można by rozpocząć poważne kreślenie strategii dotyczących tego, co zrobić z naszą równie wspólną beznadzieją wobec państw narodowych i formy państwa narodowego jako jedynego horyzontu samostanowienia i wyzwolenia. Miejmy nadzieję, że ta publikacja i to, co się wokół niej wydarzy, będzie dowodem na to, że ten wysiłek już trwa.

„Tylko w świecie, w którym przestrzenie państw zostały podziurawione i topologicznie zdeformowane, i w którym obywatel jest w stanie rozpoznać w sobie uchodźcę, możliwe do pomyślenia jest polityczne przetrwanie ludzi.”[7]

25 sierpnia, 2024

Grafiki: Rojsty litewskie pod śniegiem,
Henryk Weyssenhoff, 1894


[*] O ile nie podano inaczej, wszystkie cytaty pochodzą z powyższego tekstu G. Agambena, Ludy i języki.


[1] Po więcej informacji na temat dwojakiej natury ludu, zob. G. Agamben, What is a People?, [w:] Means Without End: Notes on Politics, Minneapolis 2000, s. 29.

[2] N. Čolović, Psamtik’s Children or Which Language Will the Revolution Speak?, „Antipolitika: Anarchist Journal from the Balkans”, 3/2023.

[3] A. Pershai, Localness and Mobility in Belarusian Nationalism: The Tactic of Tuteishaść, Nationalities Papers, 36(1)/2008, s. 85-103.

[4] Co warte podkreślenia, relacja między doikayt i tutejszością nigdy nie była przedmiotem rozważań. A jednak ich historyczny stosunek jest oczywisty, jako że Alexander Pershai podkreśla, że nietożsamość tutejszości sprzyjała jej użyciu przez Żydów i inne grupy społeczne jako praktyki oporu przed instytucjonalną przemocą władz politycznych. Zobacz: A. Pershai, Localness and Mobility…

[5] A. Pershai, Localness and Mobility in Belarusian Nationalism…, s. 88.

[6] Zobacz: Friendship as a Form of Life, Dziwne konstelacje, Nieczytelne, 2023.

[7] G. Agamben, Al di là dei diritti dell’uomo, [w:] Mezzi senza fine, Torino 1996.

Dekonstruując anarchię

Donatella Di Cesare:

Dekonstruując anarchię


Poniższy tekst jest transkrypcją prelekcji z Anarchē, dwudniowej konferencji zorganizowanej przez Institute for Cultural Inquiry w Berlinie, podczas której włoska filozofka Donatella Di Cesare starała się wybadać możliwości, jakie nadal ma przed sobą anarchia. Autorka odkopuje ją spod balastu wszelkich znaczeń, którymi ta była latami przykrywana – zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych – by nie tylko uwidocznić impuls stojący za tym pojęciem, ale i to, co w nim wciąż żywe. By anarchia, jako pierwotne zagrożenie polityczne zbyt często sprowadzane do pustki braku porządku, mogła w końcu przemówić sama za siebie, na przekór tym, którzy próbują mówić za nią. To i więcej kryje się za jej tytułowym „dekonstruowaniem”[1].

Przemyślenie anarchii jest pilną kwestią, bo zdaje się, że jeśli w ogóle ona istnieje, to zawsze tylko w stanie bardzo dużej niestabilności, który łatwo wprowadzić w równowagę – a więc unieszkodliwić. Łatwo jest wpaść w pułapkę „rozpoczynania od nowa”: próbę stworzenia nowej anarchii i anarchizmów, która grzęźnie – tak jak reszta podobnych prób – już na samym początku i nie idzie nigdzie dalej. Pilne jest pomyślenie anarchii nie tylko poza porządkiem, ale także i poza chaosem, by być w stanie wydobyć z niej faktycznie radykalny i niedopomyślany jeszcze potencjał. Anarchii, która gnieździ się in medias res i która ani nie jest wiecznym punktem wyjścia, ani nieosiągalnym celem, tylko nie dającą się schwytać w kleszcze opozycji binarnych ciągłą nieprawdopodobną ekspresją tego, co jest całkowicie spoza.

Choć tekst może się wydawać (i miejscami faktycznie jest) głęboko techniczny i ociekający filozofią, to pozostaje w głębokiej solidarności ze wszystkimi, dla których anarchia nie jest tylko filozoficznym narzędziem czy etymologiczną ciekawostką. Jest poświęcony wszystkim osobom migranckim, które nie mieszczą się w państwowych granicach, wszystkim powstańcom, którzy walczą na niepewnym terenie i wszystkim, którzy swoim życiem uniemożliwiają zarchiwizowanie anarchizmu.

Część naszej serii Unclassically, o nie-klasyce i nieklasycznym myśleniu w duchu nie-tradycji.

Tekst opublikowany wspólnie z projektem Pojęcia Przy Pracy, który opatrzył też go posłowiem.


1. Choć czasami łagodzone przez jego nostalgiczny wydźwięk, obecne znaczenie słowa „anarchia” pozostaje pejoratywne.

Jest ono rozumiane jako negacja zasady i nakazu, ale jeszcze częściej jako brak rządu, a zatem jako nieporządek. Tym samym suwerenność jest legitymizowana jako jedyny warunek porządku – jedyna alternatywa dla paraliżującego braku rządu – a anarchia staje się kolejnym sposobem na zasygnalizowanie, że w nieograniczonej przestrzeni poza suwerennością państwa szalałby zdziczały chaos. Właśnie dlatego historia tego słowa i jego użyć wykracza daleko poza to, co w niej semantycznie interesujące i ujawnia umacniającą się przez wieki koncepcję architektury politycznej.

Działa tu skuteczna narracja Hobbesa: suwerenna władza, ustanowiona w celu przezwyciężenia chaosu natury, z którego nieustannie wyłaniają się konflikty społeczne, jest wynikiem wspólnego paktu, dobrowolnego podporządkowania się władzy[2]. Hobbes posuwa się nawet do uczynienia państwa „osobą”, niemal antropomorficzną postacią, której wewnętrzna suwerenność, absolutna i niekwestionowana, odpowiada zewnętrznej suwerenności uosabianej przez inne suwerenne państwa. W ruchu, któremu pisane były długotrwałe skutki, przenosi Lewiatana – bestię prymitywnego chaosu, wybraną na symbol władzy państwowej – poza jego własne granice. Dzika krnąbrność okiełznywana wewnątrz niego jest w zamian uwalniana na zewnątrz w ramach stałej wirtualnej wojny między państwowymi wilkami, suwerennymi Lewiatanami.

Dychotomia między wnętrzem i zewnętrzem – suwerennością i anarchią – przewija się przez całą myśl nowoczesną. Aż po dzień dzisiejszy narzuca hierarchię problemów, określa rozwiązania i uzasadnia zasady: przede wszystkim posłuszeństwa wobec suwerennej władzy. Nie trzeba dodawać, że wprowadza też wartościowanie: z jednej strony mamy przestrzeń wewnętrzną, w której można dążyć do dobrego życia i w której postęp, sprawiedliwość, demokracja i prawa człowieka są afirmowane; a z drugiej strony przestrzeń zewnętrzną, gdzie w najlepszym razie można przetrwać, gdzie możliwe wydają się tylko niejasne kosmopolityczne projekty konfederacji narodów, o ile nie ponowne wysunięcie propozycji uformowania rządu światowego.

Globalizacja zmienia scenariusz, ale nie podważa dychotomii pomiędzy suwerennością a anarchią. Poszerza natomiast perspektywę, ujawniając ograniczenia polityki opartej na tradycyjnych granicach, niezdolnej do wyjrzenia poza nie. Krajobraz wydaje się teraz bardziej skomplikowany niż kiedykolwiek, ponieważ podczas gdy państwa narodowe nadal narzucają regulacyjne ramy wydarzeń[3], to realne i wirtualne przestrzenie otwierające się pomiędzy ich granicami są wypełniane przez innych protagonistów. Prowadzi nas to do porzucenia dychotomii pomiędzy wnętrzem a zewnętrzem, cywilizowanym a niecywilizowanym, porządkiem a chaosem.

Do odnalezienia drogi w nieznanym krajobrazie potrzebne są zwykle odpowiednie mapy – te jednak obecnie nie istnieją. Mimo to nowe zjawiska, takie jak globalne migracje, pozwalają rzucić okiem na to, co dzieje się na zewnątrz. Podobnie, obecne rewolty w dużej mierze odbywają się poza suwerennością, w otwartej przestrzeni, która zawsze była zsyłana na rubieże anarchii. Ta otwartość powinna być rozumiana nie tylko jako granica między jednym miejscem a drugim, ale także jako szczelina, przestrzeń pośrednia w ramach wewnętrznego scenariusza[4]. Bunt, który podważa archē[5] – zasadę i porządek architektury politycznej, porządku państwocentrycznego – jest buntem anarchicznym. Narusza granice państwowe, denacjonalizuje rzekomych obywateli, wyobcowuje ich i czyni tymczasowymi bezpaństwowcami; zachęca do ogłoszenia się cudzoziemcami.

Niekwestionowana suwerenność państwa, uważana za niezbędny środek i najwyższy cel, pozostaje definiującym kryterium, które mapuje współczesną scenę i wyznacza granice filozofii politycznej. Z tej perspektywy oceniana jest dobra administracja pólis – bez jakiejkolwiek krytyki jakiegokolwiek ze sposobów jego ukonstytuowania. Paradygmatycznym przypadkiem jest teoria sprawiedliwości Rawlsa[6]. Filozofia polityczna wznawia potężne fikcje: od mitycznej umowy, na którą zgadza się każdy obywatel, po narodziny, które poprzez podpis tworzą członkostwo w narodzie i upoważniają do powrotu do ojczyzny. Tak jakby granice były nieuniknione, tak jakby wspólnota rządzona przez genetyczne pochodzenie była oczywista. Takie założenia są traktowane jako naturalne i tym samym wykluczane z polityki, a raczej: odpolityczniane. Ale wtedy filozofia polityczna opiera się na niepolitycznym fundamencie. W obliczu filozofii, która pozostaje zamknięta w ramach państwa, pojawia się potrzeba anarchicznej transpolityki, oltre politica[7].

2. Jak można odkupić słowo „anarchia”, jeśli nie poprzez anarchiczną archeologię?

Spójrzmy na grecki kontekst. Złożenie to pochodzi od połączenia ze sobą przedrostka alpha privativum[8], a- lub an- (jak w „atonalny”, „anikoniczny” lub „atopia”) i czasownika árcho, rozkazywać. Krótko mówiąc, anarchía oznacza brak dowództwa, brak rządu, brak porządku. Już u Homera ánarchos oznaczało grupę bez przywództwa[9].

Ściśle związana ze sferą wojskową i prawną w okresie klasycznym, anarchía przyjmowała coraz bardziej mgliste znaczenia, nie tracąc przy tym swojej siły pozbawiającej. Jej dwa aspekty odzwierciedlają siebie nawzajem: brak rządu z jednej strony, ale także łamanie prawa i bunt z drugiej. Jak napisał wielki historyk anarchizmu, Max Nettlau: „Występowanie greckiego terminu «an-archia» wskazuje na to, że istniały osoby, które świadomie odrzucały władzę i państwo; dopiero gdy zaczęto ich zwalczać i prześladować, określenie to przylgnęło do nich w sensie buntowników zagrażających ustalonemu porządkowi”[10].

Interesujące są jednak pierwsze refleksje na temat anarchii pochodzące z pólis. Ogromne i śmiercionośne widma nawiedzają miasto. Ajschylos ostrzega przed skrajnościami i chwali życie, bíos, które nie jest „ani anarchią, ani tyranią” – ani ánarchos, ani despotoúmenos[11]. Już tutaj anarchia i tyrania wydają się być dwoma nadciągającymi zagrożeniami. Ale ostatecznie tylko anarchia jest prawdziwym zagrożeniem politycznym. Sofokles każe Kreonowi powiedzieć to samo: „Wybrańcom ludu posłusznym być trzeba […]. Nie ma zaś większej klęski od anarchii”[12]. W Prawach, Platon powtarza ostrzeżenie Sofoklesa niemal co do joty: „Każda ludzka społeczność jest z natury przeznaczona do posiadania przywódcy”. I znowu: „Samowolę zaś trzeba usunąć z całego życia wszystkich ludzi i podległych ludziom zwierząt”[13].

Ale dla Platona anarchia nie jest jedynie nienaturalnym zaburzeniem. W bardziej politycznym sensie reprezentuje ona nieodłączny cień demokracji, odwieczny koszmar jej ruiny; to samo u Arystotelesa[14]. Chociaż przywołuje na myśl podobne złożenia, takie jak „monarchia” lub „oligarchia”, nie ma wątpliwości, że anarchia jest postrzegana przez obu jako nieustrój [non-constitution]. Przeważa negacja alpha privativum. Skazany na bycie niezrozumiałym i mglistym, brak władzy wymyka się wyobraźni i jest poza zasięgiem myśli wyszkolonej na kósmos i péras, na porządku i ograniczeniu. Nawet konkretny nieporządek ma wiele twarzy: tarachē i stásis, buntu i wojny domowej. To, co wymyka się archē, jest wykluczone z pólis. To wykluczenie będzie miało decydujący wpływ na teorię polityczną.

Przy przejściu z greki na łacinę na jaw wychodzi kolejne znaczenie. W języku łacińskim archē jest głównie tłumaczone jako principium [podstawowa zasad – przyp. tłum]. Jest zatem jasne, że archē nie jest monolityczne, ponieważ jest podzielone między dwa znaczenia: pochodzenie lub zasada z jednej strony, nakaz lub rząd z drugiej. To podwojenie dotyczy również czasownika archō, który oznacza „przewodzić, poprzedzać, prowadzić”, ale także „rządzić, nakazywać”. To, co pierwsze, prowadzi, początek nakazuje, pochodzenie rządzi – nie tylko narodzinami, ale także wzrostem, rozwojem, historią.

To, że początek i nakaz powinny być rozumiane jako zbieżne, nie jest wcale oczywiste. Początek rości sobie prawo do nakazywania – nakaz rości sobie prawo do początku. Jak ujmuje to Agamben, „prestiż pochodzenia” może wyjaśniać, dlaczego semantyczna rozbieżność leżąca u podstaw archē jest zwykle odbierana jako oczywista[15].

W końcu dlaczego pierwszy miałby być władcą? I dlaczego władca miałby być pierwszy? Bardzo różne znaczenia są do siebie zbliżane, aż się na siebie nakładają i zderzają. Ale być może to właśnie słowo archē – poprzez nadany mu zwyczajowo prestiż – mogło podyktować ten zbieg okoliczności. Inaugurowanie i władza – jak głosi greka, a za nią wiele innych języków – są ze sobą blisko powiązane, stanowiąc współistotną[16] całość. Reperkusje tego są teologiczne, polityczne i filozoficzne.

Archeologia an-archiczna, która jest nie tylko ruinologią[17], ale także rozprasza, obezwładnia i dekonstruuje arché, nie może nie odkryć tego archaicznego współudziału. Ujawnia sojusz władzy pomiędzy zasadą i nakazem, i je rozłącza.

3. W XVIII i XIX wieku, w następstwie Rewolucji Francuskiej, anarchia w coraz większym stopniu stawała się pojęciem pozytywnym i zajęła miejsce wśród form rządów.

Słynne twierdzenie Proudhona, że „anarchia to porządek bez dominacji”, wyznacza pewne „przed” i „po”[18]. Tyle tylko, że zwrot ten zakończył się strukturalną zapaścią i doprowadził do wymazania przedrostka an- u źródeł anarchii. W tym tkwi problem klasycznego anarchizmu, który od Godwina po Bakunina wpadał w pułapkę naiwnie rozumianych relacji siły. Weźmy na przykład jego nowoczesny sposób rozumienia zarówno podmiotu, jak i państwa, który kulminuje w manichejskiej wizji[19]: jeśli podmiot jest z natury dobry, a państwo złe, to wystarczy postawić na głowie schemat zaproponowany w Lewiatanie Hobbesa, w którym to dobre państwo odkupuje ludzką jednostkę, w przeciwnym razie skazaną na zwilczenie. Właśnie to uproszczenie nie zadziałało – nawet w polityce.

U podstaw tego impasu leży sama nowoczesność, matka anarchizmu. Oczywiste są teraz te metafizyczne ograniczenia, w których pozostaje on uwięziony i które ostatecznie mają nieuniknione polityczne następstwa. Osoby anarchistyczne, nie zdając sobie w pełni sprawy z jej wywrotowego potencjału, zamykają anarchię w archē, czyniąc z niej zasadę i nakaz. Stąd naiwność, iluzje, błędy. Wszystko to wyłania się w wizji jednostki, która stając w obliczu władzy, zmaga się z dylematem tego, jak przejąć ją raz na zawsze, ale jednocześnie nie dać się samej jej zawłaszczyć. Właśnie ta odmowa jakiegokolwiek zapośredniczenia, wraz ze spłycającą koncepcją władzy utożsamianej z plagą, skazała ruch anarchistyczny na serię porażek. Porażka ta jest tym poważniejsza, że anarchia, rozumiana jako samonegacja władzy, powinna była otworzyć nową przestrzeń polityczną. Jest jednak tak, jakby anarchiści odmówili zamieszkania tej bezdennej otchłani, z której anarchicznie mogłaby wyłonić się inna polityka. Zamiast tego, skryli się w archicznym okopie zasady.

4. Czy możliwe jest uratowanie „anarchii” przed dzisiejszym anarchizmem? A jeśli tak, to w jaki sposób?

Ze swoją tragiczną przeszłością i niemożliwą przyszłością, anarchizm wydaje się być zdegradowany do dumnej i upartej, ale także osobliwej i niszowej pamięci. Jego święte teksty, zebrane w nienaruszalny i kanoniczny zbiór dzieł, domagają się, by w nie wierzyć i za nimi podążać. Anarchiści wydają się w dużej mierze zinstytucjonalizowani: odwołują się do liturgii, podążają za katechizmem i kultywują niezachwianą pewność, że te teksty dziewiętnasto- i dwudziestowiecznej ortodoksji mają odpowiedź na wszystko.

Potwierdzają to rekonstrukcje historyczne, które, pomimo pewnych drobnych różnic, skamieniały wokół tych samych frazesów, tych samych sloganów, tych samych doktrynalnych i ideologicznych dogmatów, które były ustanawiane i zatwierdzane na przestrzeni wieków. Epopeja się powtarza: pierwszym w linii po prekursorach jest Godwin, po nim Proudhon; rzeka następnie rozdziela się między nurtem zainaugurowanym przez Stirnera, orędownika radykalnego indywidualizmu, a tym zapoczątkowanym przez Kropotkina, propagatora kolektywizmu. Szczyt osiąga wraz z Bakuninem. Wokół niego koncentruje się wiele postaci, których światopoglądy są często ze sobą sprzeczne. W pierwszych dekadach XX wieku, poza kilkoma wyjątkami, takimi jak Murray Bookchin i Noam Chomsky, wszystko zatrzymuje się w miejscu. Krótko mówiąc, oficjalna historia anarchizmu nie różni się od każdej innej historiografii z paradygmatami, dogmatami i zasadami. Fideistyczna[20] drętwota niesie ze sobą ryzyko skończenia w ponurym sekciarstwie i katastrofalnej stagnacji.

Mogłybyśmy pokusić się o przypuszczenie, że dzwon oznaczający ten koniec anarchizmu rozbrzmiewa już od jakiegoś czasu, gdyby nie fakt, że pochodnia anarchii nigdy nie zgasła. Heterodoksyjne i wywrotowe A-w-kółku – być może najbardziej rozpowszechniony symbol polityczny na świecie – nie daje się pomieścić w klasycznej ikonografii i wykazuje witalność wykraczającą poza tradycyjny anarchizm.

Ekonomia archiwum przeciwstawia się an-archicznemu impulsowi. Pojawia się zatem potrzeba, by nie archiwizować anarchizmu, a raczej, by nie pozwolić na jego zarchiwizowanie. W związku z gorączką archiwum[21], która dotyka anarchistę – tego anioła-dysydenta – an-archiczny impuls wzywa go, by nie zapomniał, że archē, na którym zbudowany jest zarówno porządek początku jak i nakazu, jest fikcją. Alternatywą byłaby żenująca postać instytucjonalnej osoby anarchistycznej roszczącej sobie wyłączny dostęp do prawdziwej pamięci, do posiadania tekstów, do tajemnej i patriarchalnej mocy autentycznego pochodzenia. W swojej niemożliwej nostalgii, miałaby klucze tylko do domu zamieszkanego przez duchy. To właśnie tutaj niearchiwizowalny anarchizm musi działać, aby uciec przemocy starych archiwów – nawet swoich własnych.

Milczący z powołania, anarchizm zawsze będzie niszczycielem każdego archiwum. Niszczenie oznacza tutaj dekonstrukcję, interpretację, głębokie wczytywanie się w archeologiczne i genealogiczne wykopaliska, aby rozczłonkować zbiór tekstów i zdesegregować semantykę archiwum.

5. W ostatnich dziesięcioleciach w filozofii pojawił się anarchiczny zwrot.

Nie jest to zaskakujące, biorąc pod uwagę, że myśl kontynentalna charakteryzuje się tym, że rozwija się z otchłani, których nie może już uniknąć. Heidegger był pionierem w niszczeniu wszelkiego rodzaju oficjalnych ścieżek. Zainaugurował to, co można nazwać „postfundamentalizmem”[22]. Jeśli Husserl pozostaje przy koncepcji filozofii, która wciąż wymaga „ostatecznego fundamentu”, dla Heideggera nadszedł czas, aby porzucić wszystkie błędy metafizyki i pożegnać się z jakimkolwiek niekwestionowanym, stabilnym i mocnym fundamentem, gdy tylko okaże się on wybrakowany i niepewny. Tak jest w przypadku owego fundamentu wszechświata, statusu, do którego awansował nowoczesny podmiot: suwerena, który zamiast bycia tak pewnym siebie – pewnym oparcia w swojej autonomii – powinien uznać się za „wrzuconego” w świat[23], za nieuchronnie czasowego i nieodwracalnie skończonego.

Wydarzenie, które wstrząsa ostatecznym fundamentem, dosłownie wywraca filozofię do góry nogami: wstrząsa nią, pozostawia ją popękaną i rozszczelnioną. Pozostawia ją otwartą. Bezdenna otchłań każdego fundamentu zostaje w ten sposób odpieczętowana. Ab-grund[24] jest zatem nazwą, która zachowując w samym słowie kluczową przepaść, przywołuje na myśl to, co jest już otchłannym anty-fundamentem.

Nie rozummy jednak gestu Heideggera – ograniczającego się do odnotowania tego wydarzenie – błędnie. Nie chodzi o zaprzeczanie czy obalanie, a raczej o przyznanie, że nie ma już czegoś takiego jak niepodważalne fundamenty. Dotyczy to również wielu miraży związanych z całym szeregiem dobrze znanych, przywoływanych fundamentów, w tym: bycia, substancji, istoty, struktury, uniwersalności, tożsamości, płci, państwa i narodu. Heidegger nie opuszcza terytorium metafizyki, lecz na nim pozostaje, by obserwować jego rozpad, drążyć je i pozwalać, by przez pęknięcia wyłaniała się otchłań.

Filozofia postfundmentalistyczna, która kwestionuje każde archē, odchodzi od aktu archicznego. Można by wymienić wiele nazwisk. Grand-Hotel Otchłań, który gościł już członków Szkoły Frankfurckiej, Benjamina, Adorno, Horkheimera i Marcusego, nie zamknął swoich drzwi[25]. Kolejni goście przychodzą i odchodzą, z różnymi spojrzeniami i nowymi perspektywami.

Ważne miejsce zajmuje Reiner Schürmann, autor książki Heidegger on Being and Acting: From Principles to Anarchy, opublikowanej po raz pierwszy po francusku w 1982 roku, a po angielsku w 1987 roku. Jej strony można czytać jako długi komentarz, który ma na celu zdemokratyzowanie Heideggera, tj. pokazanie, że nie mitologizuje on początku, nie utwierdza się w zasadzie, ani nie identyfikuje się po prostu z Führerprinzip. Zamiast tego myśli anarchiczne rozwiązanie wszystkich archē.

Szybko porzucając politykę, Schürmann skupia uwagę na dekonstrukcji metafizyki – projekcie, który nie jest ani niewinny, ani nieszkodliwy. Aby wydobyć na światło dzienne destrukcyjny ładunek ukryty w rozbitym fundamencie, proponuje paradoksalne wyrażenie: „zasada anarchii”. Sprzeczność między tymi dwoma terminami jest oczywista. Schürmann ostrzega przed wszelkimi próbami pojednania lub przezwyciężenia. „Zasada anarchii” jest zasadą anarchiczną, która destytuując samą siebie[26], uniemożliwia anarchii stanie się zasadą. W historii zasad, które rządziły epokami świata, wciąż istnieje paradoksalna zasada anarchiczna, preludium do obalenia każdej zasady, która niesie anarchię wpisaną w siebie, jako przeznaczenie.

Nieuniknione jest zatem przejście do historii an-archicznej, która otwiera nowe scenariusze. Scenariusze polityczne pozostają jednak mgliste, ponieważ według Schürmanna polityka zawsze była archiczna, zawsze była skonfigurowana wokół archē. Nawet to, co nazywa „anarchizmem władzy”, do którego zalicza również Marcusego, nie jest wyjątkiem. Tutaj jednak pojawia się impas, z którym Schürmann walczy, nie czyniąc żadnych postępów. Jeśli polityczna anarchia faktycznie może być przemyślana jedynie w świetle anarchii ontologicznej, to prawdą jest również coś odwrotność: anarchia ontologiczna nie może nie zostać przełożona na anarchię polityczną.

Podobna trudność pojawia się u innych filozofów, którzy przyczyniają się do anarchicznej dekonstrukcji każdego archizmu. Jak możemy nie wspomnieć o Derridzie? Jego słowa w jednym z wywiadów są bardzo symboliczne: „Nie jestem anarchistą. […] Dekonstrukcja jest bez wątpienia anarchiczna; byłaby fundamentalnie anarchiczna, gdyby można było coś takiego powiedzieć. Kwestionuje archē, początek i władzę”[27].

Krótko mówiąc: podzielanie anarchistycznej ontologii to jeszcze nie to samo, co bycie anarchistycznym. Ale nie można tej kwestii tak po prostu zamknąć przez ostentacyjne wyparcie się wszelkich ograniczeń. Relacja między filozofią a anarchizmem, która wydaje się niemal przegapionym spotkaniem, jest o wiele bardziej niejednoznaczna i złożona, niż można by przypuszczać na pierwszy rzut oka.

To właśnie w imię anarchii krytykuje się anarchizm – czy to za dopuszczenie do wyłonienia się zdrady anarchii, czy poprzez zamknięcie się w archicznej zasadzie: poczynając od zasady porządku zaproponowanej przez Proudhona, a kończąc na lustrzanym powierzeniu jej bezkształtnemu nieładowi eksplozji. Oto wewnętrzna sprzeczność anarchizmu, który nie kwestionuje swoich własnych zasad. Levinas użył prowokacyjnego sformułowania (w zasadzie użył go dwukrotnie), aby uwypuklić sedno sprawy: „Anarchia nie rządzi” i: „Anarchia nie może być wszechwładną jak archē[28].

Filozofia popycha anarchizm, w swego rodzaju krytycznej autoanalizie, do odzyskania własnej stłumionej anarchicznej ontologii. Polityczne następstwa są głębokie. Nie będzie już możliwe zastąpić jedną suwerenność inną, ani manichejsko rozumieć władzę. Przypominają się nam stare i kosztowne błędy.

Czy naprawdę możemy wierzyć, że dekonstrukcja anarchizmu nie ma nic wspólnego z tą tradycją? Zaprzeczenie temu bierze się z odniesień do tych wielkich wydarzeń, które naznaczyły historię ruchu anarchistycznego: od Komuny Paryskiej w 1871 roku po Katalonię w 1936 roku. Tak jakby w tych wydarzeniach anarchiczna polityka była już skonkretyzowana, wymykając się ówczesnym teoriom i ich archicznym schematom. Wyraźne odniesienia do nich nieprzypadkowo powtarzają się u przedstawicieli nowszej filozofii, która rozwinęła myśl „polityczności”: od Claude’a Leforta do Corneliusa Castoriadisa, od Miguela Abensoura do Jacquesa Rancière’a. Wspólnym wątkiem, który łączy ich pomimo różnic, jest krytyka archē rozumianej zarówno jako zasada filozoficzna, jak i nakaz polityczny.

Być może nadszedł czas na nowy anarchizm, który pracuje nad pojęciami granicznymi i ograniczeniami konceptualnymi swojej sklerotycznej spuścizny. Anarchizm, który wydobywa na światło dzienne skamieniałą i stłumioną anarchię, i który zachowując zaprzeczające i sprzeciwiające się ustalonej zasadzie alpha privativum, patrzy również ponad granicami archicznej suwerenności i architektury politycznej.

Posłowie

W trakcie redagowania niniejszego tłumaczenia byłyśmy obserwatorkami serii wydarzeń związanych z pro-palestyńskimi okupacjami na polskich uczelniach. Gdy ten anarchiczny wybuch polityczności został w końcu oswojony przez liberalną sferę publiczną, pojawiły się – płynące niekoniecznie ze strony syjonizmu i jego sojuszników – oskarżenia o faszyzowanie i niewspółmierne do okoliczności zakłócanie porządku publicznego. Publicystki z „Gazety Wyborczej” oraz „Krytyki Politycznej”[29] przypomniały nam o nieświadomym dziedzictwie archē zakorzenionym w podmiotach demokracji liberalnej – o tym, że naszą wyobraźnię ogranicza wyrobiony w nas nawyk niewykraczania poza ramy ruchów obywatelskich:

[…] brak władzy wymyka się wyobraźni i jest poza zasięgiem myśli wyszkolonej na kósmos i péras, na porządku i ograniczeniu. […] To, co wymyka się archē, jest wykluczone z pólis. To wykluczenie będzie miało decydujący wpływ na teorię polityczną.

Gdy więc jakieś wydarzenie czy ruch polityczny poza to archē wykracza i obserwatorzy mają problem z pojęciem go, powstaje skłonność do jego demonizowania. Na przykład: gdy przykładni obywatele oskarżają okupujące osoby studenckie o „islamizm”, „faszyzowanie”[30] czy „zakłócanie porządku”, możemy dostrzec przerażenie nowymi formami życia, które nie mieszczą się w liberalnych obyczajach i przerażenie podmiotami, które nie chcą być już obywatelami. Zarówno oryginalna intencja wykładu Di Cesare jak i kontekst wydarzeń towarzyszący nam w redagowaniu niniejszego tekstu uświadamia nam, że na archē napotykamy na każdym kroku naszej polityczności – zarówno wewnątrz naszych ruchów jak i na zewnątrz, w świecie liberalnej demokracji.

Fuck the pólis!

– Pojęcia przy pracy

Pierwotna publikacja: Ill Will

Data publikacji: 12.07.2021

Zdjęcia: MGness (baner), Nils Grudzielski (w artykule)


[1] Z jednej stronybiorąc pod uwagę to, jak często autorka nawiązuje tu i posługuje się myślą Heiddegera, jest duża szansa, że tytuł nawiązuje do jego konceptu Abbau (dekonstrukcja), które stosował też wymiennie z Destruktion (destrukcja) i Zerstörung (rozmontowanie). Destrukcja/dekonstrukcja to „proces hermeneutycznego i krytycznego rozbioru filozoficznych koncepcji, przeprowadzany w celu odzyskania spostrzeżeń, które pierwotnie je motywowały.” (D. Moran, M. A. Wrathall (ed.), The Cambridge Heidegger Lexicon, s 223 – 226). Z drugiej, dekonstrukcja to pojęcie, które najczęściej jest kojarzone z filozofią Jacquesa Derridy, który uczynił z niej wiodącą metodę swojej filozofii (Zob.: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/dekonstrukcjonizm;3891451.html, a szczególnie podane tam źródła). Kwestionuje ona „[o]pozycje […] które są nieodłącznym elementem zachodniej filozofii od czasów starożytnych Greków […] charakterystycznie «binarne» i «hierarchiczne», składające się z par terminów, w których jeden członek jest uważany za pierwotny lub fundamentalny, a drugi wtórny lub pochodny.” (Deconstruction, „Encyclopædia Britannica”, 17.07.2024, https://www.britannica.com/topic/deconstruction/Deconstruction-in-literary-studies). W tym wypadku mamy do czynienia z dekonstrukcją relacji anarchii z arché – bądź też konkretniej rzecz biorąc, suwerennością – gdzie drugie jest ona często ukazywana jedynie jako cień, zubożała pochodna pierwszego. Jednocześnie Di Cesare walczy o to, by samej anarchii nie uczynić zasadą, co by przekreślało cały sens tej krytyki – jeśli możemy w ogóle mówić o anarchii, to w zupełnym oderwaniu od jakiejkolwiek archiczności.

[2] Autorka przywołuje w tym miejscu koncepcję Thomasa Hobbesa, który w dziele Lewiatan z 1651 roku opisywał państwo jako tytułowego potwora wprowadzającego porządek. W dużym skrócie, Hobbes za naturalny stan społeczeństwa uważał „wojnę wszystkich ze wszystkimi” (łac. bellum omnium contra omnes), którą powstrzymać może jedynie poddanie się jakiemuś suwerenowi. Według Hobbesa to dopiero władza jest wstanie zmusić ludzi do przestrzegania umów, a tym samym pozwala im cieszyć się wolnością, zamiast cały czas drżeć o swoje życie. Ponieważ podstawą dobrze funkcjonującego społeczeństwa są umowy społeczne sankcjonowane przez suwerena, Hobbes odmawiał obywatelom jakiejkolwiek formy buntu.

[3] W oryginale „regulatory framework of events”. Wyrażenie to można rozumieć zarówno tak, że państwa narodowe nadal narzucają warunki politycznych wydarzeń, ale również tak, że narzucają one same wydarzenia, do których następnie muszą odnosić się ruchy polityczne.

[4] Żeby trochę lepiej zobrazować jaką postać przyjmuje anarchia we wnętrzu suwerennych przestrzeni, można pomyśleć o niej jako o przestrzeniach liminalnych: wszystkich tych miejscach, takich jak autostrady, korytarze czy dworce, które nie istnieją, by się w nich na długo zatrzymywać, które są „przechodnie”. Określenie to odwołuje się do liminalności (od łac. limen – próg), która w antropologii oznacza moment, w którym osoby odbywające rytuał przejścia znajdują się pomiędzy jednym stanem a drugim i nie zyskały jeszcze statusu, który zostanie im przyznany po zakończeniu rytuału. Przestrzenie liminalne sprawiają trudność osadzenia ich w szerszym kontekście, usytuowania w ramach szerszej geografii; zdają się wyjęte z rzeczywistości, a bycie w nich sprawia wrażenie bycia pomiędzy, są swego rodzaju niemiejscami. W kontekście dobrze określonej suwerennej przestrzeni, gdzie wszystko ma swoje miejsce, „bycie pomiędzy” właściwe przestrzeniom liminalnych ani nie sytuuje nas wewnątrz niej, ani poza nią, co łamie jej pretensje do określania swojego kontrolowanego terytorium i przestrzeni polityki. Właśnie w takiej przestrzeni, gdzieś pomiędzy porządkiem wewnątrza i chaosem zewnętrza, żyje anarchia, która ma ambicje do bycia czymś zupełnie innym.

[5] Autorka stosuje transliterację starogreckich terminów z zachowaniem ich oryginalnych akcentów.

[6] Podobnie jak Hobbes, John Rawls oparł swoją Teorię sprawiedliwości z 1971 roku na pewnym wyobrażeniu o pierwotnym stanie społeczeństwa, które nazwał „położeniem pierwotnym” (original position). Tworzące społeczeństwo jednostki ustalają wówczas jego zasady, ale ogranicza je brak informacji o tym, jakie miejsce w społeczeństwie im przypadnie i jak będzie się ono przekształcać z czasem. Rawls nazwał tę sytuację „zasłoną niewiedzy” (veil of ignorance), ponieważ ustalając ramy sprawiedliwego społeczeństwa nie jesteśmy w stanie uwzględnić wszystkich zmiennych, takich jak majątek, zdolności, inteligencja, płeć, wiek itd. dla każdej jednostki. Na tej podstawie założył, że sprawiedliwość musi się opierać na bezstronnym i jak najbardziej obiektywnym ustalaniu zasad rządzących danym społeczeństwem.

[7] Wł. „poza polityką”.

[8] W oryginale the privative prefix, czyli dosłownie „przedrostek pozbawiający”. W polskim językoznawstwie przyjęło się określać tego typu przedrostek łacińskim terminem alpha privativum, dosłownie „alfa pozbawiająca”. Wyraża on negację lub brak czegoś, tak jak w przypadku „anarchii” – brak lub zaprzeczenie władzy.

[9] Chodzi o następujący fragment Iliady (pieśń 2, wersy 703-704): „Mimo to bez dowództwa [ánarchoi] nie byli, choć wodza im brakło, / Ale ich w szyki ułożył Podarkes Aresa potomek”. [Homer, Iliada, tłum. P. Popiel, Kraków 1880, s. 64, https://pl.wikisource.org/wiki/Iliada_(Popiel)/Pie%C5%9B%C5%84_II. Oryginał: https://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus%3Atext%3A1999.01.0133%3Abook%3D2%3Acard%3D695]. Di Cesare podaje tak naprawdę rzeczownik w liczbie pojedynczej, ánarchos, podczas gdy w oryginale jest to ánarchoi, liczba mnoga, dosłownie „niedowodzeni”.

[10] Max Nettlau, Geschichte der Anarchie I. – Der Vorfrühling der Anarchie, Berlin 1925, s. 17 [online: https://anarchistischebibliothek.org/library/max-nettlau-geschichte-der-anarchie-i-der-vorfruhling-der-anarchie].

[11] Chodzi o fragment z trzeciej części trylogii tragicznej Oresteja Ajschylosa, Eumenidy, w której Atena poucza attycki naród następującymi słowami (wersy 696-699): „Ani anarchii (ánarchon), ani despotii (despotoúmenon) / Nie doradzam utrzymywać obywatelom, / Ani tego, co straszne, wyrzucać poza polis. / Gdyż bez lęku nie ma sprawiedliwego śmiertelnika”. Powyżej pozwoliłem sobie na bardziej dosłowne tłumaczenie, aby być jak najbliżej wymowy tekstu Di Cesare. Oryginał: https://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus%3Atext%3A1999.01.0005%3Acard%3D674.

[12] Di Cesare odwołuje się do wersów 666 oraz 672 Antygony Sofoklesa: „Wybrańcom ludu posłusznym być trzeba […] / Nie ma zaś większej klęski od nierządu (anarchías), / On gubi miasta, on domy rozburza, / On wśród szeregów roznieca ucieczkę”. W powyższym przekładzie Kazimierz Morawski tłumaczy anarchías archaicznym zwyczajem jako „nierząd”, co w zasadzie dobrze oddaje etymologię słowa „anarchia”. Sofokles, Antygona, tłum. K. Morawski, Wolne Lektury, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/antygona.html#f620. Oryginał: http://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus%3Atext%3A1999.01.0185%3Acard%3D631.

[13] Platon, Prawa, tłum. D. Zygmuntowicz, Kęty 2017, s. 563 (fragm. 942c-942d). Nie udało się nam znaleźć wspominanego przez Di Cesare odwołania do Sofoklesa. Prawdopodobnie jest to parafraza ogólnego postrzegania legitymizacji władzy w Prawach Platona.

[14] Di Cesare nawiązuje w tym miejscu do Polityki Arystotelesa. Dosłowne użycie greckiego słowa anarchia udało mi się odnaleźć jedynie we fragmencie 1272b, w którym opisuje on ustrój Krety: „Okazuje się stąd, że istniejące tam urządzenia mają pewne cechy ustroju, ale nie są właściwie prawnym ustrojem, tylko raczej samowolnymi rządami [wielmożów]. Pozyskując sobie zwolenników z ludu i przyjaciół ludzie ci zwykli szerzyć anarchię [ἀναρχίαν], wszczynać zaburzenia i walki między sobą.” [Arystoteles, Polityka, tłum. L. Piotrowicz, Warszawa 2003, s. 50.] Oryginał: http://www.perseus.tufts.edu/hopper/text?doc=Perseus:text:1999.01.0057:book=2:section=1272b&highlight=a%29narxi%2Fan.

[15] „W naszej kulturze prestiż pochodzenia wywodzi się z tej samej strukturalnej homonimii. Poczęcie jest tym, co nakazuje i rządzi nie tylko narodzinami, ale i wzrostem, rozwojem, przebiegiem i przesłaniem – jednym słowem: całą historią – tego, czemu daje początek. Niezależnie od tego, czy mowa o bycie, o myśli, o wiedzy czy działaniu, w każdym wypadku początek nie jest zwyczajnym punktem wyjścia, który następnie niknie w tym, co następuje. Przeciwnie, początek nigdy nie przestaje inicjować, a zatem rozkazywać i rządzić tym, co powołał do istnienia. [G. Agamben, Co to jest rozkaz?, Poznań 2021]

[16] Współistotność – termin pochodzący z teologii chrześcijańskiej, oznaczający tożsamość w substancji pomimo różnic w manifestacji. Termin ten odnosi się na przykład do tożsamości Jezusa z Bogiem Ojcem w ramach Trójcy.

[17] Być może jest to nawiązanie do tekstu Archeologia filosofica (Archeologia filozoficzna) Giorgio Agambena, w którym pojawia się właśnie pojęcie ruinologii. Zob.: Philosophical Archaeology, [w:] The Signature of All Things, Zone Books, 2009, s. 81-82.

[18] Di Cesare tak naprawdę nie cytuje bezpośrednio słów Proudhona. Zdanie „Anarchia to porządek bez dominacji” (L’anarchie c’est l’ordre sans le pouvoir), które powtarza wiele osób jako domniemany cytat ze Zwierzeń rewolucjonisty, jest tak naprawdę podsumowaniem fragmentu, w którym pisze on o oddolnym zniesieniu państwa: „A raczej rząd już nie istnieje, ponieważ w wyniku postępu ich separacji i centralizacji wszystkie organy, które kiedyś łączył rząd, zniknęły lub wymknęły się jego inicjatywie: z anarchii wyłonił się porządek. Oto wreszcie wolność obywateli, prawda instytucji, szczerość powszechnego prawa wyborczego, uczciwość administracji, bezstronność wymiaru sprawiedliwości, patriotyzm bagnetów, uległość partii, bezsilność sekt, zbieżność każdej woli. Wasze społeczeństwo jest zorganizowane, żywe, postępowe; myśli, mówi i działa jak człowiek, właśnie dlatego, że nie jest już reprezentowane przez człowieka, ponieważ nie uznaje już osobistej władzy, ponieważ w nim, jak we wszystkich zorganizowanych i żywych istotach, jak w nieskończoności Pascala, centrum jest wszędzie, obwód nigdzie.” [P.-J. Proudhon, Les Confessions d’un révolutionnaire, Paris 1851, s. 227.]

[19] Manicheizm to prąd religijno-filozoficzny, który powstał w III wieku n.e. Głosił on, że na świecie toczy się wieczna walka między dobrem i złem, siłami światła i ciemności. Główną drogę do zbawienia manicheizm upatrywał w rozwoju intelektualnym, dzięki któremu człowiek mógłby wyzwolić się spod wpływu zła.

[20] Fideizm – pogląd głoszący, że wiara jest sprzeczna i wroga rozumowi, i że jest również lepszą metodą docierania do prawd.

[21] Gorączka archiwum to koncepcja Jacquesa Derridy, którą zaproponował w książce pod tym samym tytułem. Nawiązując do etymologii słowa „archiwum” i dwuznaczności greckiego arché – które tłumaczy jako „początek” (commencement) oraz „komenda” (commandement) – pokazuje, iż archiwizacja jest źródłem władzy poprzez nazywanie i kategoryzowanie rzeczy oraz ustalanie źródeł i rekonstruowanie przebiegu historii. Sama gorączka archiwum jest według Derridy swoistą obsesją, która nakazuje nam poszukiwanie początku. Zupełnie jak to, co robię, redagując niniejsze przypisy. Zob.: J. Derrida, Gorączka archiwum. Impresja freudowska, Warszawa 2016.

[22] Postfundamentalizm – podejście do uprawiania filozofii, które polega na odrzuceniu poszukiwania i ustalania jakichkolwiek „pierwszych zasad” (jak na przykład klasyczne kartezjańskie „Myślę, więc jestem”).

[23] Chodzi tu o heideggerowskie pojęcie Geworfenheit, opisujące dotyczącą każdego istnienia sytuację: egzystowanie na ustalonych wcześniej, niezależnych od jego woli warunkach. Innymi słowy, człowiek zawsze pojawia się na świecie jako uwikłany w jakieś poprzedzające go relacje i zależności.

[24] Abgrund (Otchłań) – „coś, co ugruntowuje byt rzeczy właśnie poprzez odmowę jego zdeterminowania.” [D. Moran, M. A. Wrathall (ed.), The Cambridge Heidegger Lexicon, s 9-11]

[25] Jest to odwołanie do fragmentu Teorii powieści, w którym György Lukács krytykował filozofów szkoły frankfurckiej: „Dopiero po zwycięstwie nad Hitlerem, po restauracji Niemiec i po „cudzie gospodarczym” ta funkcja „lewicowej” etyki skończyła się bezpowrotnie, a na współczesne forum wkroczył konformizm przebrany w maskę bezkompromisowości. Znaczna część intelektualistów niemieckich, w tym także i Adorno, zamieszkała w owym „Grand-Hotelu «Otchłań»”, który opisywałem przy okazji krytyki Schopenhauera jako: „piękny, wyposażony we wszelki możliwy luksus hotel, położony na skraju otchłani, nicości i absurdu. Codzienny rytuał spojrzenia w otchłań – pomiędzy posiłkami spożywanymi w błogim nastroju a produkcją artystyczną – może jedynie zwiększyć przyjemność płynącą z tak wyszukanego komfortu” (Die Zerstörung der Vernunft, Neuwied 1962, s. 219).” [G. Lukács, Teoria powieści. Esej filozoficzno-historyczny o wielkich formach epiki, tłum. Jan Goślicki, Warszawa 1968, s. 17].

[26] To, co Di Cesare pisze tutaj o autodestytucji anarchii przywodzi na myśl to, co Niewidzialny Komitet pisał o destytucji władzy w ogóle: „Aby zdestytuować władzę, nie wystarczy zatem pokonać ją na ulicach, rozmontować jej aparaty i podłożyć ogień pod jej symbole. Destytucja władzy to pozbawienie jej fundamentów. To właśnie robią insurekcje.” (Comité invisible, À nos amis, La Fabrique éditions, 2014, s. 75).

[27] J. Derrida, E. Rottenberg (ed.), Negotiations: Interventions and Interviews 1971–2001, Stanford University Press 2002,s 22.

[28] Di Cesare cytuje fragment wykładu Emmanuela Levinasa pt. Substytucja, w którym pojawia się pojęcie „anarchii”. W całości brzmi on następująco: „An-archia nie jest jednak stanem nieporządku przeciwstawionego porządkowi, jak porzucenie tematu nie jest zamierzonym powrotem do jakiegoś rozproszonego „pola świadomości ”, uprzedniego wobec skupienia uwagi. Nieporządek jest tylko innym porządkiem, a to, co rozproszone, jest w miarę możliwości tematyzowane. Anarchia destabilizuje byt poza tą alternatywą. Przerywa ontologiczną grę, jaką – właśnie jako gra – jest świadomość, w której byt zatraca się i na powrót odnajduje, i w ten sposób się rozjaśnia.” Powyższy fragment Levinas opatrzył następującym przypisem: „Por. w Ewolucji twórczej Bergsona strony poświęcone nieporządkowi, strony te wymagają dokładnego przemyślenia. Przewrót i rewolucja mieszczą się w porządku. Podobnie jak u Hegla. To, co w doświadczaniu „nowego przedmiotu” ukazuje się świadomości jako „nicość pierwszego przedmiotu”, ukazuje się filozofowi, który może widzieć „za plecami świadomości”, jako rezultat pewnej genezy, jako coś rodzącego się w łonie tego samego porządku dialektycznego (por. G.W.F. Hegel, Fenomenologia ducha, t. 1, tłum. A. Landman, PWN, 1963, s. 107–109). Genetyczne poruszenie, prowadzące poprzez państwo do absolutnej wiedzy, w której spełnia się świadomość. Pojęcie anarchii w rozumieniu, w jakim je tu wprowadziliśmy, poprzedza jego rozumienie polityczne (czy antypolityczne), jakiego powszechnie się mu przydaje. Nie może ono, samo zarazem się nie znosząc, być przyjmowane jako zasada (tak jak rozumieją je anarchiści, kiedy na przykład twierdzą, że anarchia jest matką porządku). Anarchia nie może być wszechwładną jak arché. Może jedynie państwo wprowadzić w zamęt – to zaś w radykalnej formie i w sposób, który czyni momenty negacji możliwymi bez żadnego potwierdzenia. Państwo nie może się wtedy jako całość ustanowić. Ale za to anarchia daje się wypowiedzieć.” [E. Levinas, Substytucja, [w:] Filozofia odpowiedzialności XX wieku, red. J. Filek, Kraków 2004, s. 217–218.]

[29] Zob. artykuł Jakuba Woroncowa pt.: Dezinformacja, teorie spiskowe i romantyzowanie terroryzmu. Dokąd zmierza polski antysyjonizm?

[30] „Słowo „intifada” oznacza po arabsku „powstanie” (…) Przeniesienia tego terminu na grunt europejski dokonali niemieccy neonaziści, którzy w 2008 roku rozwinęli transparent „Deutsche Intifada” podczas demonstracji pierwszomajowej w Hamburgu. (…) Organizacje typu Hamas są więc dla nich sojusznikiem w tej samej walce, dlatego używanie hasła „intifada” nabiera szczególnego znaczenia.” (J. Woroncow, Dezinformacja…)

Wszystko dopiero przed nami

Wszystko dopiero przed nami

W sprawie studenckich obozowisk


Dzień po rozpoczęciu się „pokojowego strajku okupacyjnego” na UW i UJ, opublikowałyśmy krótki tekst pt.: „Kilka wskazówek z okupacji kampusów w USA i Europie”. Teraz, po czasie i obserwowaniu rozwoju sytuacji – i doświadczeniach ze strajku w budynku UWr – widzimy, że choć ta krótka lista wskazówek spotkała się z dużym zainteresowaniem i pozytywną reakcją (co oznacza, że choć na jakimś poziomie rezonowała) to była ona zbytnio podyktowana zachodnim doświadczeniem. Być może nie dało się tego uniknąć – miała to być w końcu szybka interwencja w dopiero co zaczynający się ruch, ale właśnie dlatego potrzebne jest teraz przeanalizowanie biegu wypadków trochę spokojniej, lokalniej i z konieczną krytycznością. To nie oznacza jednak, że tamte wnioski są bezwartościowe: pod wieloma względami wskazują na coś, do czego możemy aspirować.

Tekst ten został napisany jako „my” współdzielone z osobami biorącymi udział w tych akcjach, bo chociaż nasz bezpośredni w nich udział był stosunkowo niewielki, to od samego początku czujemy się z nimi blisko związane. Poza tym za kształt okupacji trzeba wziąć kolektywną odpowiedzialność – chcemy by wybrzmiało, że jeśli kierujemy w ich stronę krytykę, to jest to też krytyka wobec nas samych. Że są to wyzwania, które stawiamy przede wszystkim sobie, zamiast dyktować je innym. Mamy nadzieję na wypracowanie wspólnego zestawu problemów i płaszczyzny do tak potrzebnego nam namysłu nad strategicznym kierunkiem. I jest to tym bardziej potrzebne, że kolejne akcje na kolejnych uczelniach wydają się nieuniknione.

Aktualizacja: tekst ten pisaliśmy i redagowałyśmy już od jakiegoś czasu, jednak w międzyczasie (dokładnie 7 czerwca) wydarzyły się dwie rzeczy, które rzuciły na niego nowe światło: wrocławski strajk otrzymał pismo domagające się jego samolikwidacji, a osoby obozujące w parku UW dokonały tymczasowej eskalacji swoich taktyk, czym wymusiły spełnienie jednego ze swoich trzech pierwotnych żądań. Dostarczyło nam to zarówno negatywnych jak i pozytywnych przykładów na to, co próbujemy przekazać w tym krótkim tekście. Oferujemy nasze wnioski w czasie poprzedzającym kolejne negocjacje z władzami różnych uczelni i wspólne deliberowania nad kierunkiem strajków okupacyjnych. Czujemy, że cokolwiek wydarzy się teraz, będzie kluczowe.

– Nieczytelne, 8 czerwca

Plik do druku


1. Coś się zmieniło, wydarzyło się coś nieodwracalnego. Trudno jest sobie wyobrazić powrót do świata sprzed zainicjowania tych uniwersyteckich okupacji: sytuacja jest zbyt poważna, by można sobie było pozwolić na zwyczajowe aktywistyczne zniechęcenie. Pod nosem wszystkich dokonało się subtelne zerwanie z ciągłością normalności: nawet jeśli okupacje kiedyś się skończą – a kiedyś muszą – to nie wrócimy już do tej samej codzienności. Spójrzmy więc na nasza nową teraźniejszość i wyciągnijmy z niej bezpośrednie wnioski. W końcu nic tak nie rozjaśnia sytuacji, jak społeczne niepokoje – pod warunkiem, że dokładnie się im przyjrzymy.

2. Mówimy o „okupacjach” polskich uniwersytetów. Nie są one jednak okupacjami w sensie, który nadał temu słowu obecny zachodni ruch studencki. Choć stanowią przestrzeń wymiany, radykalizacji, przemieszania ról społecznych i poczucia wolności – co napełnia nas trudną do wyrażenia radością – to nie są one zakłócające. O ile zajmują część przestrzeni publicznej, to na tyle mało lub w na tyle niepozorny sposób, że pozwalają na kontynuację normalnego funkcjonowania uczelni, czasami nawet samemu wyciągając tej normalności swoją pomocną dłoń[1]. Każdy ruch oczywiście ulega zmianom w miarę jego szerzenia się, każdy ma swoją miejscową specyfikę – i warto pamiętać, że nie wszystkie zachodnie studenckie obozowiska były zarzewiami bezkompromisowej bojowości, niektóre wręcz przeciwnie – ale ta kwestia jest akurat fundamentalna. Przerywanie normalności jest kluczową bronią okupacji. Okupacja blokuje wejście, ale otwiera przestrzeń – blokowanie jest tym, co pozwala jej wewnętrznie rosnąć w siłę i potęgować wszystkie te pozytywne aspekty wyzwolenia danego miejsca, których namiastki już doświadczamy.

3. Okupacje te są więc mniej okupacjami, a bardziej po prostu symbolicznymi obozowiskami. Osoby studenckie korzystają ze swojej siły społecznej do dobijania takich targów na negocjacjach, żeby uniwersyteckie władze pozwalały im funkcjonować w szarej strefie dopuszczalnej dla nich upierdliwości, ale nie zagrożenia. Tym samym obozowiska te nie spełniają koniecznej funkcji okupacji, jaką jest postawienie władz uczelni w sytuacji bez wyjścia. „Pokojowy strajk okupacyjny” to pozycja niepewnej stabilności polegająca na tym, że władze uznają prawo strajkujących do protestu, z czego jednak w każdej chwili mogą się one wycofać. Sytuacja może więc łatwo przerodzić się w pacyfikację, na którą obozujące nie są przygotowane i której zdają się nie przewidywać w swoich planach[2]. Opierając się na strategii negocjowania postulatów protestowych z władzami, by te zgodziły się na ich istnienie, obozowiska wpadają w typową strategię wymierzoną w każdy potencjalnie niebezpieczny ruch: kreowanie się na nie-aż-tak-groźnych i niesprawiających zbyt wielu problemów, by nie spotkać się z represjami. To podstawowy mechanizm samopacyfikacji – dostosowanie się do przeciwnika, przez co ten może swobodnie rozdawać karty.

4. Nic lepiej nie podsumowuje obecnego położenia tych obozowisk niż to, że gdy namioty zostały rozbite w Parku Autonomia, to nie studenci, a władze uczelni zamknęły bramę. Nie chodzi jednak o to, żeby teraz się wzajemnie podłamywać, że nie okupujemy wystarczająco, czy też że jak na razie nie kontrolujemy wszystkich warunków naszej walki. Chodzi o wyobrażenie sobie szerszego horyzontu radości, niż ta, którą odczuwamy już teraz.

I. Okupacje są skuteczne, ponieważ są zakłócające. Okupacje z kwietnia 1968 r. zamknęły cały uniwersytet na ponad tydzień. Zmusiło to administrację do przystania na ich żądania, nawet po tym, jak ruch spotkał się z represjami.[3]

5. Obecna sytuacja jest sytuacją przedokupacyjną. Istnieją bardzo sprzyjające okoliczności, by miała miejsce faktyczna blokada, ale wrogie sobie strony utknęły w impasie. Wykonują względem siebie różne manewry i sprawdzają, na ile każda z nich jest gotowa sobie pozwolić. Choć jest to w całym tego słowa znaczeniu strategiczne, to samo manewrowanie nie oznacza jeszcze otwartego starcia, a tego właśnie sytuacja wymaga. Obozowiska te nie dorównały jeszcze etnonimowi „studencka intifada”. Duch buntu jest w nich obecny, ale do określenia się arabskim słowem oznaczającym „powstanie”, insurekcję, potrzeba czegoś więcej. Nic dziwnego, że „władze uczelni IGNORUJĄ głos studentów”, jak napisała Akademia dla Palestyny po nieudanym spotkaniu URSS. W końcu studenci nie dali jeszcze władzom dobrego powodu, by nie miały ich ignorować, nie próbować wziąć na przeczekanie, zdeprymować. Wywoływanie moralnego oburzenia może być dobrą strategią medialną, ale materialnie rzecz biorąc nie ma żadnego efektu. Nie pomoże też więcej symbolicznych akcji, takich jak niedawny sit-in na schodach BUWu. Jedyną rzeczą, która może do czegokolwiek zmusić uczelniane władze, jest faktyczna intifada. A do niej niezmiennie prowadzi jedna, znana nam wszystkim droga: eskalacja.

6. Dlaczego jednak eskalacja? Bo choć polskie studenckie obozowiska bywają umieszczane w kontekście ruchu BDS (Boycott, Divestment, Sanctions) – niejednokrotnie przez same obozujące – to pierwotnie było w nich zdecydowanie coś więcej. O ile BDS zmierza do dezinwestycji jako celu samego w sobie, studencka intifada jedynie od niej zaczęła – jako od dobrego punktu nacisku, ale przede wszystkim jako od punktu zapalnego. Finalnie określiła ją nie ta początkowa interwencja, a to, co wydarzyło się później: że się tak upowszechniła, że osoby biorące w niej udział odznaczały się taka bojowością i że sprowokowała reakcję, na którą zasługują tylko rzeczywiste zagrożenia. W skrócie: to, że pomimo trzymania się pewnych standardów defensywności, nie stroniła od tych form ofensywy, które była w stanie podjąć. Bo choć dobrze czyta się newsy o tym czy tamtym uniwersytecie, który zerwał stosunki z Izraelem, to nie żadne akty presji ekonomicznej, a dopiero kompletna destabilizacja kolonialnego i imperialnego świata, którego wszystkie jesteśmy częścią, jest tym, co jest w stanie zatrzymać ludobójstwo w Palestynie. Jak pisały osoby okupujące Bard College, którym udało się wymusić na ich uniwersytecie zerwanie stosunków z izraelskimi instytucjami: „WSZYSTKIE nasze żądania zostały spełnione! Mając na uwadze to osiągnięcie, chcemy powiedzieć jasno, że nie ma czegoś takiego jak »wygrana« w trakcie ludobójstwa czy trwającego apartheidu i okupacji. (…) [W]alka się nie skończyła! Nigdy nie spoczniemy! Niech żyje intifada, studencka intifada!” I jak niedawno apelowały osoby studenckie z samej Strefy Gazy: „(…) wzywamy was, pośród masakr i pod oblężeniem, do nowej rewolucyjnej fazy kompleksowej eskalacji oraz do podnoszenia tak tempa i pułapu waszej walki, jak i ilości i jakości waszych honorowych postaw”[4].

7. W końcu: eskalacja dlatego, że z każdym dniem trwającego ludobójstwa mamy coraz mniej czasu na adekwatną reakcję. Nie tylko dlatego, że każdy dzień to więcej martwych osób w Palestynie, ale również dlatego, że zbliża się sesja, a z nią koniec roku akademickiego – gwóźdź do trumny każdego ruchu studenckiego. Jeśli coś nie wydarzy się teraz, to prawdopodobnie nie wydarzy się nigdy, do czego uczelniane władze niewątpliwie dążą. Jak wygodnie byłoby im przeczekać ten moment aż nie będzie już czego zakłócać, a potem kompletnie przemilczeć wszelkie złożone obietnice. W końcu imperia i ich marionetki są w stanie dokonywać ludobójstwa i eksportować wojnę poza swoje granice tylko ze względu na relatywny pokój na ich terytoriach. Przerwać ten bieg wypadków może jedynie eskalacja, na tyle silna, by przebić się przez ramy „pokojowego strajku okupacyjnego”: bring the war home, oto prawdziwy sens „studenckiej intifady”[5]. Tymczasem negocjacje jako podstawowa strategia stwarzają realne ryzyko zniechęcenia do wszelkiej eskalacji pod groźbą odpowiedzialności dyscyplinarnej i prawnej za złamanie zasad protestu. To, co w dużej mierze czyni te obozowiska możliwymi jest jednocześnie tym, co uniemożliwia zrealizowanie ich potencjału, który wymagałby eskalacji. Wszelka eskalacja, by dojść do skutku, musiałaby najpierw znaleźć rozwiązanie tego problemu: wąską ścieżkę, przejście którą pozwoliłoby zarówno utrzymać (choćby względną) otwartość zajmowanej przestrzeni, jak i faktycznie zakłócić jej zwyczajowe funkcjonowanie.

Żądamy nie wolnego uniwersytetu, ale wolnego społeczeństwa. Wolny uniwersytet w pośrodku kapitalistycznego społeczeństwa jest jak czytelnia w więzieniu; służy jedynie odwróceniu uwagi od nędzy codziennego życia. Zamiast tego staramy się przekształcić gniew wywłaszczonych studentów i robotników w deklarację wojny.[6]

8. Eskalacja, ale oczywiście nie eskalacja „wszystko albo nic”. To może i byłoby romantyczne, ale nikomu nie pomoże. Lekcja z blokad początku 2000 roku – „Blokujcie ekonomię, ale mierzcie swoją siłę blokowania poziomem swojej samoorganizacji”[7] – jest prawdziwsza niż kiedykolwiek. Łatwo zauważyć, że słaba siła blokowania tych obozowisk wskazuje właśnie na zbyt niski poziom samoorganizacji, rozumianej jako zdolność nie tylko do utrzymania się, ale też przejścia do ofensywy i poradzenia sobie z możliwą kontrofensywą. Nie da się ukryć, że polskie studenckie obozowiska odznaczają się taktyczną inteligencją, nawet jeśli nie w pełni wyrażoną i zawłaszczoną – trudno bowiem zagwarantować, że gdyby były od razu tak konfrontacyjne i illegalistyczne jak wiele tych z USA czy zachodu Europy, to byłyby w stanie przetrwać. Jednak w międzyczasie utknęły na jednym, prawie że nieruszanym poziomie eskalacji, czym ograniczyły swój kolektywny horyzont, którego wcześniejsze poszerzenie przecież w ogóle je umożliwiło. Odbudowanie tego horyzontu wymagałoby współwypracowania nie tylko tego, jaką ilość eskalacji jesteśmy zdolni podtrzymać, ale i jaki jej poziom byłby odpowiednim poziomem – takim, który przyniesie już bezpośrednie, zauważalne efekty i pozwoli nam pokonać przeszkody. Choć może się wydawać, że eskalowanie teraz byłoby podejmowaniem niepotrzebnego ryzyka, to jest przeciwnie: WE KEEP EACH OTHER SAFE, głosi popularny okupacyjny slogan. Jeśli to nie my przygotujemy się i wyeskalujemy, to prędzej czy później zrobi to wróg – a wtedy nie będziemy ani kontrolować warunków czy momentu eskalacji, ani nie będziemy w stanie sobie z nią poradzić.

9. Eskalacja więc, bo to jedyny sposób na wyobrażenie sobie powiększenia zakresu naszych możliwości i poszerzenia horyzontu walki. Bo jeśli coś nie jest teraz w naszym zasięgu, to nie oznacza, że jest złym pomysłem, tylko że pozostaje nam po prostu go zwiększyć. Może się wydawać, że od momentu eskalacji dzieli nas wiele. W rzeczywistości jednak czyny składające się na prowadzący do niej proces są często niewielkie, czasem niemalże niezauważalne. W końcu eskalacja to nie jest wyłącznie moment przełomu, a proces, przez który już raz przeszłyśmy. Samo założenie obozowisk wymagało przecież nie mniejszej odwagi, zwiększenia własnej siły społecznej i nie mniejszej eskalacji. Pierwszy i najważniejszy krok mamy już więc za sobą: jesteśmy na terenie uniwersytetu. Teraz czas na resztę. Tak, osiągnęłyśmy dużo i to piękne, ale do osiągnięcia pozostaje jeszcze tak wiele. I pamiętajmy, że eskalacja może mieć miejsce w którymkolwiek momencie prowadzącego do niej procesu. W tej kwestii nie ma twardych praw – bądźmy więc przygotowane.

10. Kształty procesu eskalacji można dostrzec już teraz, niektóre bardzo ostro, inne tylko lekko na razie zarysowane: (1) całkowite i absolutne porzucenie wszelkich złudzeń co do tego, że wskazywanie na niemoralność postaw władz uczelni i przemawianie do ich sumień cokolwiek da – nie możemy wierzyć we własną propagandę; (2) dokładanie wszelkich starań, by wszyscy czuli, że okupacja jest faktycznie ich, że są częścią wspólnego „my”, za które współodpowiadają; (3) podchodzenie do negocjacji tak, jak robią to władze: wyłącznie instrumentalne, nie tracąc na nie więcej energii i czasu, niż są tego warte; (4) konspirowanie i pielęgnowanie kolektywnego usposobienia do nieposłuszeństwa wobec oficjalnych ustaleń i ich zmyślnego obchodzenia; (5) walka ze wszystkimi antypowstańczymi metodami, takimi jak ograniczanie ilości obozujących, parcelowanie przestrzeni czy prowadzenie subtelnej wojny na wyniszczenie; (6) gromadzenie metod, materiałów i bycie przygotowanym na starcie: gogle na gaz pieprzowy, parasolki na pociski balistyczne, kominiarki i kefije na wrogie oczy i kamery, i tak dalej; (7) powiększanie obozowisk tak bardzo, jak to możliwe i fortyfikowanie ich, materialnie i niematerialnie; (8) sprzeciwianie się wszelkim samozwańczym liderom, kierownictwu, pacyfistycznym policjantom i ugodowym kolaborantom; (9) radykalnie troszczenie się o siebie nawzajem, budowanie zaufanie i lojalności wyłącznie wobec nas samych, i nieskończone wzrastanie w siłę, aż nic i nikt nie będzie mógł stanąć nam na drodze.

Nalegamy, by członkowie tego studenckiego ruchu dyktowali warunki swojej własnej walki.[8]

11. Walka dopiero się zacznie. Mówimy o okupacjach polskich uniwersytetów, i dobrze. Niech wyraża to wspólną aspirację do realizacji naszego potencjału. Wszystko dopiero przed nami – jeśli tego zechcemy.

Zdjęcia: Radical Focus


[1] Co widać chociażby we wzywaniu do kompromisu odnośnie zakłócania bądź niezakłócania „codziennych obowiązków” na UJ przez strajk. Strajkujące osoby zaproponowały wtedy zmianę zapisu warunków strajku, w którym zobowiązywały się do „dołożenia wszelkich starań” by tego nie robić. Tak samo na UWr – na negocjacjach zostało tam ustalone, że „w przypadku niemożności relokacji zajęć, zajęcia będą odbywać się w okupowanych salach”. W obu przypadkach dołożono wszelkich starań, by okupacja na pewno niczego nie blokowała.

[2] Zwiastunem tego jest być może wizyta policji, która miała miejsce na UW jakiś czas temu.

[3] Anonim, Najpierw przejmiemy Columbię, tłum. Nieczytelne, dostępne tutaj.

[4] Secretariat of Palestinian Student Frameworks – Gaza Strip, It is time for revolutionary escalation of the global student intifada for Palestine: A call from the Palestinian student movement in the Gaza Strip, dostępne tutaj.

[5] Jest to też o tyle istotne, że pomimo naszej geopolitycznej peryferyjności stanowimy ważny punkt w egzekwowaniu tego kolonialnego porządku, co wyraźnie widać w trupach na granicy z Białorusią, ale i w dominacji i systemowym mordowaniu osób z macicami poprzez zakaz aborcji. Sprzeciw wobec ludobójstw u nas czy za granicą musi być umieszczony z powrotem w kontekście, w którym mogą być czymś tak znormalizowanym. I ostatecznie to z całym tym kontekstem musimy podjąć walkę.

[6] Anonim, Communiqué from an Absent Future: the End of Student Life, dostępne tutaj.

[7] Niewidzialny komitet, En Route!, tłum. Nieczytelne, dostępne tutaj.

[8] The New York War Crimes, „Dyktujcie warunki swojej walki” – komuna Cal Poly Humboldt, tłum. Nieczytelne, dostępne tutaj.

Dyktujcie warunki swojej walki

The New York War Crimes:

„Dyktujcie warunki swojej walki”

komuna Cal Poly Humboldt


Okupacja kampusu Uniwersytetu Columbia była co prawda pierwszą, ale ta, która nastąpiła niedługo po niej – okupacja kampusu Politechniki Kalifornia-Humboldt (w skrócie: Cal Poly Humboldt) w małym miasteczku Arcata – przyciągnęła równie dużo uwagi. Już pierwszego dnia miały tam miejsce starcia z policją, narodził się mem-ikona tych protestów, a okupacja całkiem szybko rozprzestrzeniła się na większość kampusu. To w dużej mierze dzięki jej zaciętości i bezkompromisowości eskalacja stała się tak wyraźnym kierunkiem dla reszty ruchu. W poniższym wywiadzie z dwoma osobami uczestniczącymi w okupacji będzie mowa o tym, co uczyniło ją tak silną. Jest to zachęcająca opowieść – szczególnie, że pod pewnymi względami jest bardzo bliska sytuacji osób obecnie okupujących akademiki w Polsce.


The New York War Crimes: Opowiedz nam o pierwszym dniu okupacji.

Cal Poly Humboldt: Planowaliśmy urządzić Seder. Była Pascha. Żydowscy studenci przynieśli duże garnki rosołu z macowymi kneidlach. Około 16:30 weszliśmy do Siemens Hall[1] i myśleliśmy, że to będzie całkiem spokojna okupacja.

Zamiast tego natychmiast spotkaliśmy się z nastawioną na konfrontację policją uniwersytecką[2]. Ludziom wyrywano krzesła spod nóg, popychano na podłogę i stawiono pod ścianę. A potem kilku pierwszych policjantów udało się wypchnąć z budynku.

Po mieście bardzo szybko rozeszła się wieść, że na kampusie dzieje się właśnie okupacja budynku i pojawiają się wyposażeni na zamieszki policjanci z nieśmiercionośną bronią i batonami, gotowi, by nas wyrzucić. Ludzie podjęli decyzję, że najbezpieczniejszą opcją będzie zabarykadować wejście, by policja nie mogła wejść.

Nagranie ze słynnym już „bonknięciem”[3] jest z chwili, gdy tłum policjantów próbuje wedrzeć się do okupowanego budynku, podczas gdy liczniejszy tłum studentów i członków społeczności zbiera się na zewnątrz. Jego wsparcie dało siłę osobom okupującym do odparcia policji od wewnątrz.

Mówiliśmy: Celem jest zajęcie przestrzeni. Chodzi o wywołanie kryzysu dla uniwersytetu.

NYWC: Jak myślisz, dlaczego bojowość tak przyjęła się na waszym kampusie?

CPH: Wiele osób dołączało z już wykształconym osobistym etosem bojowości. Ale było też wielu, którzy mieli po prostu bardzo głębokie przekonania i dużo gniewu co do amerykańskiego imperium i trwającego ludobójstwa. I nawet jeśli było to dla nich coś nowego, to do bojowego działania napędziło ich siostrzeństwo nawiązane w przeciągu tych pierwszych godzin. Widząc, że policja atakuje społeczność zebraną wokół wyraźnej odmowy czegoś tak oczywiście złego, ludzie nabrali sił do działania z dużą determinacją i przekonaniem.

Ludzie na naszym kampusie nie mają tak jak w Nowym Jorku. Jeśli jesteś studentem NYU, bardzo łatwo jest założyć organizację studencką – wystarczy przejść się do The New School[4] i porozmawiać z ludźmi, którzy założyli organizację na swoim kampusie, a oni wyślą swojego przedstawiciela; to dzieje się w jasny, metodyczny sposób. Zawsze znajdzie się też grupa 50-letnich trockistów i 35-letnich maoistów, którzy są gotowi założyć organizację w twojej szkole i wprowadzić cię na złotą ścieżkę[5], nie?

A tutaj kompletnie nie ma takiej infrastruktury.

Ludzie muszą więc myśleć kreatywnie, czerpać wskazówki skądinąd. Zamiast powielać te kontrintuicyjne, jednakowe sposoby działania – często proponowane przez organizacje studenckie lub różnego rodzaju organizacje lewicowe w ogóle – osoby uczyły się od siebie nawzajem.

NYWC: Co masz do powiedzenia studentom walczącym o wplecenie bojowości do swoich ruchów?

CPH: Najważniejszą lekcją jest to, by działać odważnie i wierzyć, że ludzie przyjdą. Była taka chwila, gdy okupujący nie chcieli pójść na kompromis i opuścić budynku. Położyli nacisk na obronę tej przestrzeni i wiarę, że jeśli będą się tego mocno trzymać, to ludzie ich wesprą. Na własne oczy przekonaliśmy się, jak bardzo jest to prawdziwe.

To, co było naprawdę ważne w podtrzymaniu walki z policją na barykadach, to ta czułość, która istniała między okupującymi. Kiedy ludzie utrzymywali barykady, za nimi byli inni, którzy ręcznie karmili ich batonikami, obierali im mandarynki i poili wodą łyk po łyku. Stało się jasne, że panowała między nami piękna energia i siostrzeństwo, które musieliśmy chronić przed policją.

NYWC: Do Cal Poly Humboldt uczęszcza wielu biednych studentów. Niektórzy są bezdomni. Myślisz, że jak te warunki wpłynęły na charakter waszej walki?

CPH: Cóż, szkoła stworzyła okoliczności, w których ludzie byli gotowi rozjebać szkołę. Jest ogromny kryzys mieszkaniowy. W wielu akademikach jest pleśń. Na początku tego roku miała miejsce wielka eksmisja bezdomnych studentów, którzy mieszkali w swoich pojazdach na terenie kampusu. Panuje tu również intensywne poczucie bycia kontrolowanym przez policję. Ogromne kontrowersje wywołały obowiązujące na uczelni rozporządzenia dotyczącymi czasu, miejsca i sposobu [wypowiedzi i ekspresji][6], które zasadniczo ograniczają protesty studentów do fragmentu dziedzińca i godziny w ciągu dnia.

Studenci czują, że administracja ma ich gdzieś. Kiedy więc nadarzyła się okazja, wyrazili to swoimi czynami. A ponieważ byli w stanie uczestniczyć w udanym odparciu policji pierwszej nocy, nauczyli się, że posłuszeństwo wobec administracji i policji nie zapewnia im bezpieczeństwa, i że jesteśmy w stanie zapewnić je sobie nawzajem.

Tak więc polityka, która się wyłoniła, była w swojej najlepszej formie, gdy była polityką ucieleśnioną, wynikającą z doświadczenia.

Jest tu także naprawdę silna społeczność rdzenna. Od początku byliśmy bardzo świadomi hipokryzji szkoły i lokalnej policji jako przedłużenia kolonializmu, oraz hipokryzji ich roszczeń co do tej ziemi. To była ogromna siła napędowa w bojowym odrzuceniu policji i szkoły.

NYWC: Odrzuciliście historyjkę o „zewnętrznych agitatorach” jeszcze zanim stała się dominującą, zgubną narracją, którą jest teraz. Co was do tego skłoniło? I jak ten obrany przez was kierunek kształtował wzrastającą komunę?

CPH: Pierwsze osoby, którzy okupowały Siemens Hall nie udawały, że są kimś innym niż grupą studentów i ich przyjaciół. Bardzo wcześnie dyktowaliśmy warunki.

Ludzie, którzy karmili nas każdego dnia, ci, którzy nas odwiedzali, i medycy, nie byli studentami. Osoby niestudiujące pojawiały się i budowały ten świat razem z nami na tak wiele sposobów. W każdym obozowisku jak najbardziej powinni być „zewnętrzni agitatorzy”, których jest dobrze widać i którzy wypełniają role społecznej reprodukcji. To jeden ze sposobów, w jaki ludzie mogą zbudować wzajmne zaufanie.

A tak już poza tym, to myślę, że ważną częścią życia w małym mieście jest fakt, że wszyscy w pewnym sensie się znają. Oczywiście stawia nas to czasami w ryzykownych sytuacjach, ale oznacza też, że studenci nie są aż tak osamotnieni na swoim kampusie. Wielu z nich mieszka w mieście, a miasto jest cholernie małe. Ciężko jest stworzyć podział na zewnątrz i wewnątrz, kiedy wszyscy i tak chodzą do tych samych kawiarni, do tych samych barów i spędzają czas w tych samych parkach.

Mówiliśmy o tym, że ograniczenie ruchu do studentów byłoby z natury wbrew punktowi sprzeciwu, który połączył wszystkich – w końcu ten ruch, którego częścią są amerykańscy studenci nie jest o nich. To znaczy w pewnym sensie jest, ale przede wszystkim jest odpowiedzią na ludobójstwo.

Bardziej doświadczeni z nas sięgali do swojego pojęcia o tym, jak narracje o „zewnętrznych agitatorach” tworzyły w przeszłości zdradliwe podziały wewnątrz ruchów. Pamiętasz, jak w Atlancie spalono Wendy’s? Tłum ludzi na Twitterze sprofilował wtedy kobietę, którą uważali za zewnętrzną agitatorkę. Skończyło się na tym, że trafiła do więzienia, a potem dowiedzieliśmy się, że była partnerką Raysharda Brooksa, który tuż przed tym został zastrzelony przez policję[7].

Tak jak uniwersytet jako gałąź imperium rozpieprza życia tutejszych na różne sposoby, tak i ten ruch – jako ruch nie tylko przeciwko szkole, ale przeciwko amerykańskiemu imperium – wymaga tego, by obchodził też innych ludzi.

Wszyscy jesteśmy ze sobą związani, niezależnie od naszych pozycji w świecie, niezależnie od naszych związków z różnymi instytucjami. Wspólna walka to coś, co jesteśmy sobie nawzajem winni.

NYWC: Utrzymywaliście największą wyzwoloną strefę w kraju, okupując właściwie większość kampusu, w przeciwieństwie do wszystkich innych, które zajmowały dziedziniec, albo może pojedynczy budynek. Jak wyglądało codzienne życie w komunie?

CPH: Jedną z najpiękniejszych części okupacji było budowanie barykad. Były wielowarstwowe i składały się z porozrzucanych krzeseł, palet, przewróconych śmietników, metalowych stołów piknikowych i metalowych, przykręconych do podłogi ogrodzeń. A dalej była linia, gdzie kredą napisane było „OD TEGO MIEJSCA ŻADNYCH PAŁ”. Każdej nocy linia ta przesuwała się coraz dalej.

Osoby pracujące w stworzonej przez nas kuchni społecznej dobrze znały swoje zadania. Ludzie pilnujący granic okupacji wiedzieli, co do nich należy. Tak samo ci, którzy chcieli budować barykady.

Czymś, co mogło nas naprawdę wzmocnić byłby harmonogram. Pusta przestrzeń i czas pozwalają na ciągłe spotkania, które wyczerpują energię ludzi. Jeśli ta energia kierowana jest na tworzenie więzi zamiast podziałów, to ma się wtedy to samo poczucie, które mieliśmy my pierwszego dnia – że jest to miejsce, którego należy bronić. Miejsce, w którym razem czujemy się silni. Że otaczają nas ludzie, razem z którymi walczymy.

NYWC: Jak bojowość i oddanie sprawie palestyńskiej pojawiły się na stosunkowo wiejskim obszarze, o którym nie myśli się raczej jako o zarzewiu oporu wobec imperium?

CPH: Hrabstwo Humboldt jest szczególnym przypadkiem. Ta niezwykle odległa, wiejska część Kalifornii ma długą historię ruchów.

To tutaj lata 60. stały się latami 70. To w tym krajobrazie ludzie tworzyli tysiące komun. To tutaj w latach 90. i 2000. działały jedne z najbardziej radykalnych części ruchu w obronie tej ziemi. To także członkowie tutejszej społeczności byli w stanie zmusić wojskowych rekruterów do opuszczenia kampusów szkół średnich w Arcata i Eureka.

To miasto i hrabstwo mają bogate dziedzictwo oporu, z którego czerpiemy. Ale koniec końców jest tu po prostu pełno pięknych, kreatywnych umysłów.

NYWC: Czy możesz nam opowiedzieć o wydarzeniach z ostatniego dnia, kiedy policja przybyła i zakończyła okupację?

CPH: Przez to, że jesteśmy na takim odludziu, uniwersytet i państwo potrzebowały czasu, żeby zgromadzić wystarczająco duże siły. Oznaczało to wezwanie pięciuset funkcjonariuszy z nawet tak dalekich okolic jak hrabstwo Ventura, które jest oddalone o jedenaście godzin.

Niektórzy przewoźnicy wynajęci przez policję ulegli naszej presji i zsolidaryzowali się z okupacją, odmawiając policji transportu. Byliśmy więc w stanie przez kilka dni oddalać jej atak w czasie.

W tak małym miasteczku wieści szybko się niosą. Wiesz, każdy ma jakiegoś wujka szeryfa, który opowiada o swojej pracy przy rodzinnym obiedzie, czy tam kurwa gdzieś indziej. Od razu dowiedzieliśmy się o tym, jak w noc nalotu bedą wyglądały rozkazy policyjne. Tak po prostu. To było śmieszne.

Studenci pojawiali się w zaimprowizowanym opancerzeniu, z tarczami z pokryw od koszy na śmieci i w kaskach. Wszystko to odzwierciedlało piękno i intensywność ich pragnienia obrony tej przestrzeni. Nawet gdy policja nas otoczyła, wielu osobom udało się uciec dobrze im znanymi leśnymi drogami. Jesteśmy dumni ze wszystkich za to, że przechytrzyli pałarzy, co zresztą jest łatwe, bo to idioci. To też piękne, bo te dzieciaki są naprawdę bystre. Policji, pomimo przewagi liczebnej, udało się aresztować tylko tych, którzy podjęli ideologiczną lub taktyczną decyzję o tym, że chcą być aresztowani.

NYWC: Co będzie dalej?

CPH: Jest poczucie, że ludzie byli świadkami i brali udział w czymś, czego nie mogą zapomnieć i nie zapomną.

Raz po razie słyszeliśmy, że żadne doświadczenie w ich życiach nie sprawiało wrażenia prawdziwszego, niż to. Uczestniczenie w normalności, podczas gdy warunki naszego życia nie są normalne, gdy warunki imperium, w którym żyjemy, nie są normalne – i kiedy świat płonie na naszych oczach – niesie ze sobą ogromne poczucie fałszu. Mitologia Stanów Zjednoczonych nie ma dla ludzi pokrycia w rzeczywistości.

Ostatnia dekada była dla młodych Żydów czasem zmiany perspektywy na syjonizm. Prawie żadna młoda osoba żydowskiego pochodzenia którą znam nie podziela poglądów naszych rodziców na Izrael. I na pewno nie czujemy tego samego przywiązania co oni, ani nie mamy wrażenia, że jesteśmy reprezentowane [przez Izrael] w takim samym stopniu.

Młodzi ludzie na całym świecie czują potężne pragnienie działania i smakowania rzeczywistości. I kiedy pojawia się okazja, kiedy kilka dzielnych osób toruje drogę, którą ta energia może popłynąć, to tak właśnie się dzieje. Pokłady kreatywności, gniewu i pragnienia czegoś lepszego i bardziej namacalnego są ogromne. Jeśli stworzysz im miejsce, popędzą w jego stronę.

Jednocześnie nie można dać się odizolować. Trzeba oprzeć się na jak najszerszym uczestnictwie i wciąż szukać możliwości walki, ponieważ kampusy to tylko jedna z instytucji, które składają się na odrażającą maszynę wojenną amerykańskiego imperium.

Jasne jest na pewno to, że administrację przerażają jej studenci. Policjantów tak samo. I tak samo jak podczas pierwszej nocy okupacji, cokolwiek stanie się dalej, stanie się na naszych warunkach.

Nalegamy, by członkowie tego studenckiego ruchu dyktowali warunki swojej własnej walki.

Pierwotna publikacja: New York War Crimes (papierowa),
The New Inquiry (reedycja)

Data publikacji: 16.05.2024

Zdjęcia: Paul Kitagaki (baner i 3), Beau Saunders (1 i 2)


[1] przyp. red.: Siemens Hall – budynek na kampusie Cal Poly, który jako pierwszy został zajęty i zabarykadowany.

[2] przyp. tłum.: Tak, w Stanach Zjednoczonych uniwersytety zatrudniają swoją własną policję.

[3] przyp. tłum.: Chodzi o rozpoznawalne nagranie puknięcia policjanta w kask plastikową butlą, po angielsku “bonk”. Butla i samo „bonk” stały się później symbolem protestów.

[4] przyp. red.: The New School – prywatny uniwersytet na Manhattanie w Nowym Jorku, zaraz obok NYU.

[5] przyp. red.: Prawdopodobnie jest to nawiązanie do elementu fabuły jednej z części Diuny, w której – mówiąc z minimalną ilością spoilerów – jest to „optymalna” ścieżka rozwoju ludzkości, okupiona jednak dużą ilością opresji i ludzkiego cierpienia.

[6] przyp. red.: org. „time, place and manner ordinances”. Chodzi o przewidzianą w amerykańskim prawie możliwość ograniczenia wolności słowa w danej przestrzeni, by jego wyrażanie nie było „niekompatybilne ze zwyczajową aktywnością w danym miejscu i czasie” (fragment orzeczenia Grayned v. City of Rockford, tłum. własne). Łatwo zobaczyć, jaki wytrych do odebrania wolności słowa w praktyce daje to władzom uniwersytetu.

[7] przyp. tłum.: Więcej o „No-Cop Zone” stworzonej wokół spalonej Wendy’s w Atlancie można przeczytać tutaj, został też nakręcony o niej film dokumentalny.

Najpierw przejmiemy Columbię

Najpierw przejmiemy Columbię

Lekcje z ruchu okupacyjnego z kwietnia 1968 roku


Od ponad dwóch tygodni w Stanach wzrastają okupacje kampusów uniwersyteckich w solidarności z mordowanymi przez Izrael Palestyńczykami. Ich głównym celem jest zmuszenie uniwersytetów do wstrzymania wsparcia finansowego dla Izraela. Choć porównania z protestami przeciwko wojnie w Wietnamie nie są tu przesadzone, to bardziej zachęcające jest to, jak namacalnie okupacje te przeplatają się z ruchem przeciwko Cop City[1] i powstaniami z lat 2019/2020[2]. Korzystając zarówno z wykutej w nich technicznej wiedzy[3], jak i zacieśniając więzi pomiędzy sobą nawzajem[4], oferują nową płaszczyznę do kolektywnego tworzenia buntowniczej wiedzy, nauki i eksperymentacji. Ten krótki tekst jest ważną próbą nadania im niezbędnej taktycznej spójności, jeśli chcą stawiać odpowiednie problemy i pokonać przeszkody na drodze do wyjścia poza ograniczony horyzont walk studenckich.

Dla osób żyjących w Polsce wszystko to ma znaczenie o tyle, że reprezentuje powracające widmo ruchu studenckiego, które wstrząsnęło drugą połową XX wieku, i które my też – choć w znacznie mniejszej intensywności – wyczuwamy. Okupacja Jowity jest dobrym przykładem na to, jakie rzeczy są możliwe, gdy, tak jak osoby studenckie okupujące kampusy w coraz większej ilości miejsc na świecie, zamiast zachowawczości wybierze się eskalację. A trzeba powiedzieć, że nigdy nie było lepszego momentu, by eskalować. Fala okupacji ze Stanów dotarła już do części Europy i nie ma żadnego powodu, by miała się zatrzymywać. Okupacja – szczególnie taka jak te, które widzieliśmy w Columbii czy w Amsterdamie – może wydawać się ogromnym przedsięwzięciem, ale w rzeczywistości wystarczy zdeterminowana i przygotowana grupa, która ją rozpocznie. Cała reszta jest pod ręką. „Przyszłość należy do śmiałych”, a kampusy uniwersyteckie da się wbrew pozorom dość łatwo zabarykadować. Podczas wzbierającej fali walki niemożliwe staje się możliwe: jedyne czego potrzeba to zdecydowanie i rozwiązanie konkretnych, praktycznych problemów.

Escalate4Gaza!

Plik do druku


Kiedy zajmiecie Columbię, kiedy
zajmiecie Paryż, przejmijcie
media, powiedzcie ludziom, co robicie,
co kombinujecie, dlaczego i jak zamierzacie
to zrobić, jak mogą pomóc, stale nadawajcie
wiadomości, musicie zwalczyć 70 lat
uwarunkowań medialnych, to jest ściana
przez którą trzeba się jakoś przebić, by dotrzeć do
instynktu człowieka, który jak roślina walczy
o światło, o powietrze
//
kiedy zajmiecie miasto, kampus, przejmijcie elektrownie,
wodę, środki transportu,
nie negocjujcie, zapomnijcie, jak
się negocjuje, i nie czekajcie, aż De Gaulle lub Kirk
abdykują, bo tego nie zrobią, wy nie
„demonstrujecie”, ale walczycie
na wojnie, więc walczcie, by wygrać, nie czekajcie, aż
Johnson, Humphrey czy Rockefeller zgodzą się na wasze warunki
weźcie to, czego potrzebujecie, „jest za darmo
bo jest wasze”

– Diane Di Prima, Revolutionary Letter #15

23 kwietnia 1968 roku setki studentów Uniwersytetu Columbia zajęły Hamilton Hall[5], biorąc dziekana Colemana jako zakładnika. W ciągu następnych dni okupowanych było już pięć budynków na terenie kampusu. Okupujący domagali się od Columbii wstrzymania projektu budowlanego, który przyczyniłby się do gentryfikacji Harlemu[6], zakończenia tajnego projektu badawczego finansowanego przez CIA oraz amnestii dla protestujących studentek i studentów. Okupacje dobiegły końca 29 kwietnia, kiedy nowojorska policja przeprowadziła szturm na okupowane budynki i aresztowała prawie siedemset osób. W odpowiedzi kadra uniwersytecka rozpoczęła strajk, a kampus został zamknięty na resztę semestru. W kolejnych tygodniach pojawiły się nowe okupacje na kampusie i w okolicznych dzielnicach, i administracja Columbii ostatecznie spełniła prawie wszystkie żądania okupujących. Poniżej przedstawiamy kilka lekcji z tamtego kwietnia, które mogą być przydatne dziś, gdy okupacje uniwersytetów ponownie stały się taktyką ruchu mającą na celu zakończenie ludobójstwa w Gazie.


I. Okupacje są skuteczne, ponieważ są zakłócające. Okupacje z kwietnia 1968 r. zamknęły cały uniwersytet na ponad tydzień. Zmusiło to administrację do przystania na ich żądania, nawet po tym, jak ruch spotkał się z represjami.

II. Okupacja musi się szerzyć, aby przetrwać. Trzeba zająć nowe budynki na kampusie, w całym mieście i w całym kraju. Zaskoczcie wroga. Dążcie do codziennych, a nawet cogodzinnych sukcesów, choćby najmniejszych. Za wszelką cenę utrzymajcie wyższe morale.

III. Każda okupacja jest komuną. Przerywając normalne przepływy kapitalistycznego społeczeństwa, okupacje robią miejsce czemuś nowemu. Stają się przestrzenią do eksperymentowania z innymi sposobami życia. Dzielcie się wszystkim. Wewnątrz okupacji nie ma własności prywatnej. Przełamcie bariery. Tutaj status społeczny i stanowiska nie mają znaczenia.

„W protestach z 68. na Columbii chodziło o to, że jeśli byłoś w jednym z okupowanych budynków, miałoś taką samą władzę jak każdy inny. Nie miało znaczenia to, kim i na jakim kierunku byłaś, kim byli twoi rodzice, czy miałeś stypendium, czy płaciłoś za siebie, a nawet czy w ogóle jesteś osobą studiującą. Nic z tego nie miało znaczenia w naszym codziennym życiu na Wydziale Matematyki. Wszyscy byli równi…”

IV. Wszystkie ruchy mierzą się z podziałami społeczeństwa kapitalistycznego. Jest to tym prawdziwsze w przypadku okupacji, jako że od samego początku stają się one kwestią życia razem. Ale można się z tymi podziałami zmagać tak, by dokładać się do dynamiki ruchu, a nie ją osłabiać. Okupacje z 1968 r. od początku musiały zmierzyć się z kwestiami rasy i płci. Czarne i białe studentki zajmowały oddzielne budynki, ale samoorganizując się, czarne studentki uczyniły cały ruch silniejszym. Determinacja i dyscyplina czarnych studentów okupujących Hamilton Hall zainspirowały do tego samego inne okupujące. Na każdej okupacji starano się przezwyciężyć upłciowiony podział pracy. Za ochronę i gotowanie odpowiadały osoby wszystkich płci, a łazienki zdesegregowano.

V. Namnażanie się okupowanych miejsc wymaga przestrzeni dla wzrastania autonomicznych inicjatyw. Każda sekcja ruchu będzie musiała znaleźć pewność siebie, by się samozorganizować i działać. W miarę jak w 68. powstawały nowe okupacje, każda z nich nabierała odrębnych cech i kultury. Na przykład budynek Wydziału Matematyki był znany jako „najbardziej bojowy” i było w nim najwięcej osób z zewnątrz.

VI. Okupacje czerpią siłę z widma zamieszek. Te w kwietniu 68. miały miejsce zaraz po „Wielkim Tygodniu” zamieszek w sąsiednich dzielnicach i miastach w całym kraju po zabójstwie dr Martina Luthera Kinga Jr. Administracja kampusu, urzędnicy miejscy i policja obawiali się, że każda próba stłumienia okupacji może doprowadzić do niepokojów w okolicznych dzielnicach – że Harlem może najechać na Columbię. Dzisiejsza okupacja będzie w silniejszej pozycji, jeśli będzie w stanie w podobny sposób zmobilizować okolicznych mieszkańców do wsparcia.

VII. Ich pierwszym zadaniem jest więc otwarcie kampusu dla społeczności. Studentki z innych kampusów, okoliczni mieszkańcy i zewnętrzne agitatorki[7] muszą być mile widziane. W kwietniu 68. pięćset osób pomaszerowało na bramę przy 116th Street i Broadway’u, a nowojorska policja ustąpiła ze strachu przed wybuchem przemocy. Podobne taktyki mogą być konieczne i dziś.

VIII. Przyszłość należy do śmiałych. To, czy większość mieszkańców kampusu lub miasta popierała okupacje w czasie ich trwania, nie jest do końca jasne – sondaże jednak pokazują, że zdecydowana większość na Columbii później tak twierdziła. Nikt nie chce stać po złej stronie historii, ale przezwyciężenie zastałości wymaga inicjatywy. Zuchwałość rozwiewa chmury dezorientacji, a odważne działania zyskują poparcie, nawet jeśli dopiero po fakcie.

IX. Stwórzcie komitety. Gdy już zajmiecie budynek, zorganizujcie się wokół praktycznych zadań. W 68. komitet obrony budował barykady i koordynował nocną wartę, a komitet łączników ustanowił komunikację między okupantami i światem zewnętrznym.

„Mieliśmy zestaw krótkofalówek nadających na paśmie obywatelskim, a także łączność telefoniczną z każdym budynkiem, którą uniwersytet podsłuchiwał. Mieliśmy trzy powielacze, pracujące bez przerwy, i byli ludzie, którzy podczas strajku nie robili nic poza ich obsługiwaniem. A na ścianie wisiał wielki napis – cytat kogoś z Berkeley, kto powiedział, że pięciu studentów i powielacz mogą wyrządzić uniwersytetowi więcej szkód niż armia”.

X. Unikaj niekończących się spotkań. Relacje z okupacji Columbii często podkreślają, że osoby uczestniczące spędzały prawie cały swój czas na całodobowych spotkaniach. Miało to zapewnić równe uczestnictwo i prawdziwą komunikację. Ostatnie doświadczenia pokazują jednak, że zgromadzenia ogólne często drenują morale i zaduszają inicjatywę.

XI. To dopiero początek. Z ruchu okupacyjnego z 68. wyłoniło się wiele rewolucyjnych organizacji. Maksymalne możliwe zaostrzenie walki na uniwersytetach może w podobny sposób przyczynić się do powstania konstelacji sił rewolucyjnych również dzisiaj.

XII. „Dwie, trzy, wiele Columbii”. Teraz, tak jak i wtedy, zatrzymanie machiny wojennej będzie wymagało otwierania nowych frontów i rozprzestrzeniania coraz bardziej zakłócających taktyk, takich właśnie jak okupacje budynków.

XIII. Ruch okupacyjny we Francji z następnego miesiąca pokazał, że w odpowiednich okolicznościach walki na uniwersytetach mogą doprowadzić do o wiele większej eksplozji społecznej.

XIV. Wypalcie cygara rektora[8].

Cała siła w ręce komun.

Pierwotna publikacja: Ill Will

Data publikacji: 21.04.2024


[1] Po więcej o walce przeciwko Cop City możecie zajrzeć to przetłumaczonych przez nas dwóch reportaży z tej walki, dostępnych tu i tu. Ostatni, nieprzetłumaczony jej rozdział, jest dostępny na stronie Crimethinc tutaj.

[2] Mały wycinek tego, czym były powstania 2019/2020 roku, jest dostępny u nas tu.

[3] Podawanych dalej jest wiele informacji – na przykład o tym, jak neutralizować granaty z gazem łzawiącym, jak chronić się przed pociskami, jak budować barykady i ogólnie jak strategizować. Uczestniczy w tym wiele kanałów, m.in.: Escalate Network, Strike Force Worldwide czy Crimethinc. Udostępniane są przydatne infografiki, takie jak ta czy ta.

[4] Na jednej z bardziej zaciętych okupacji został zbudowany skypod na jednym z drzew na kampusie, otwarcie nawiązując do okupacji lasu Weelaunee w Atlancie. Na innych przywoływano pamięć zamordowanx Tortuguity i wskazywano, że ruch przeciwko ludobójstwie w Palestynie musi być także ruchem przeciwko policji. W końcu kompleks treningowy planowany w Atlancie i wielu innych amerykańskich miastach jest częścią globalnego aparatu kontrinsurekcyjnego, który obecnie sieje spustoszenie w strefie Gazy.

[5] przyp. red.: Hamilton Hall – jeden z budynków na kampusie Uniwersytetu Columbia.

[6] przyp. red.: Harlem – dzielnica Nowego Jorku zamieszkana w dużej mierze przez osoby czarne (i ogólnie osoby niebiałe, lub jako takie postrzegane), ważny ośrodek kulturowy i jednocześnie jedna z tych dzielnic, która była najpierw dotknięta przez biedę, a później przez gentryfikację.

[7] przyp. red.: W Stanach popularna jest narracja o tzw. „zewnętrznych agitatorach”, czyli jednostkach, które pochodzą spoza danej protestującej społeczności (jak np. grupy studentów czy czarnych mieszkańców danej dzielnicy) i celowo eskalują wydarzenia dla swoich własnych celów. Jest to taktyka typu „dziel i rządź”, mająca na celu rozbicie ruchu poprzez wykreowanie fałszywego obrazu „dobrego protestującego” i uzasadnienie wszelkiej represji przeciwko „złej mniejszości”. Tutaj osoby autorskie dokonują świadomego zabiegu afirmacji istnienia i udziału takich „osób z zewnątrz”, by już na wstępie skontrować takie manewry państwa. Więcej można przeczytać tutaj.

[8] przyp. red.: Nawiązanie do tego, jak podczas okupacji w 68. jeden ze studentów właśnie to zrobił, co uwieczniono na tym ikonicznym zdjęciu.

Anestetyczna przemoc

Ian Alan Paul:

Anestetyczna przemoc


Przedstawiamy wam tekst, który jest drugą częścią Pomiędzy morzem a ogrodzeniem – tekstu, który przyglądał się technicznej naturze Izraelskiego ludobójstwa w Palestynie. W nim, autor jeszcze głębiej analizuje jego logikę, kontrastując ją ze sposobem funkcjonowania izraelskiego apartheidu. Bo o ile tamten policyjny reżim jest boleśnie namacalnym ustawianiem ludzi „na ich miejsce” włączaniem jednych i wykluczaniem drugich to izraelskie ludobójstwo działa inaczej: jest wszystkowidzącym i wszystkoczującym zmysłem, który chce unicestwić jakiekolwiek inne postrzeganie. Militarnym reżimem, który nie chce zaprowadzić porządku, a uniemożliwić jakąkolwiek spójność świata poprzez zrównanie wszystkiego z ziemią, unicestwienie wszystkiego, co anarchiczne. To przeciwko temu autor rozwija taką koncepcję anarchii, która nie istnieje jako jakakolwiek część tego kolonialnego świata, a jako jego całkowity brak.

Trzeba powiedzieć, że o opisanych tutaj machinacjach ludobójstwa czyta się bardzo ciężko, szczególnie, że w porównaniu do relatywnie oderwanego od tej rzeczywistości poprzedniego tekstu, tutaj ukazuje nam się ono z przerażającą faktycznością. Nawet jeśli tym piękniejsza staje się wizja świata spoza niego, to jest to przypomnienie, że ta ludobójcza rzeczywistość nigdy nie jest czymś, co można sobie traktować jako materiał do intelektualnych dywagacji. Zawsze po prostu jest coś fundamentalnie niepojętego, a nawet coś, czego nigdy nie powinniśmy probować zrozumieć i intelektualizować.

Bojowe podziękowania dla Michała z Pojęć przy pracy za dużą pomoc przy tłumaczeniu tekstu!


W swoim eseju Freedom of Speech, Freedom of Noise, artysta Yazan Khalili wspomina spotykanie się z przyjaciółmi w mieście na Zachodnim Brzegu, aby namalować graffiti wyśmiewające współpracę sił bezpieczeństwa Autonomii Palestyńskiej z Izraelem. Po tym, jak policjanci z Autonomii Palestyńskiej do nich podeszli i poinstruowali, że malowanie w tym miejscu jest zabronione, Khalili odkrył, że:

Wybudowany przez Izrael mur poza miastem, na drodze do Jerozolimy, stał się jedyną powierzchnią, na której można było malować polityczne graffiti. Izraelczycy pozwalali Palestyńczykom rysować na murze co tylko chcieli, o ile było to po stronie palestyńskiej (…) Rysowanie czegokolwiek po stronie izraelskiej było jednak surowo zabronione[1].

Khalili bierze ten podział ziemi – funkcjonujący również jako podział tego, co postrzegalne [sensible][2] – jako punkt wyjścia do zbadania kolonialnej kontroli tego, kto, co i gdzie może się pojawiać; tego, co jest słyszane jako mowa, a co lekceważone jako hałas; tego, co może mieć sens [sense] lub nie może go mieć. Korzystając z koncepcji Jacquesa Rancière’a, esej Khalili pomaga nam zrozumieć, w jaki sposób ta zmysłowa [sensual], policyjna kontrola miejsc i ludzi organizuje życie w Palestynie, pozwalając jednej osobie płynnie wtopić się w scenerię jerozolimskiego starego miasta, podczas gdy inna odstaje i jest poddawana przesłuchaniom i aresztowaniom; umożliwiając jednej grupie osób skandujących na ulicach Hajfy głośne demonstrowanie, podczas gdy inne są pałowane i rozganiane; zezwalając jednemu kierowcy na swobodny przejazd przez punkt kontrolny na obrzeżach Betlejem, podczas gdy inny jest zatrzymywany i przeszukiwany. Wszystkie te formy działań policyjnych opierają się na tym, co Rancière nazywa estetyką, która leży u podstaw życia społecznego – dzieleniem postrzegalnego, które ustanawia i egzekwuje to, kto i gdzie należy, i w jakim celu[3].

Estetyczne działania policyjne w Palestynie mają na celu ugruntować izraelskie kolonialne archēhierarchiczny porządek, w ramach którego życie jest zmuszone do odgrywania przypisanych mu ról i trzymania się wyznaczonych miejsc. Te działania policyjne operują na niższych częstotliwościach życia codziennego – jak wtedy, gdy Palestyńczykowi każe się oddać telefon każdego ranka przy wejściu do izraelskiej osady, aby nie mógł sfotografować farmy, na której płaci mu się za zbieranie owoców, ale działają także z większą intensywnością – jak wtedy, gdy Palestynka spacerująca po Hebronie zostaje zatrzymana przez izraelskich żołnierzy i słyszy rzeczowe: „Tu chodzą tylko Żydzi”[4]. W ten sposób kolonialna administracja postrzegalnego kontroluje, kto ma w niej udział, w jaki sposób branie tego udziału jest społecznie dzielone i jaką formę to uczestnictwo może przyjąć lub nie. To, co nazywamy zdrowym rozsądkiem, jest niczym innym jak zmysłowym porządkiem policji – punktami kontrolnymi i wieżyczkami strażniczymi zainstalowanymi na granicach doświadczenia i postrzegania, estetyczną administracją, która kształtuje i tnie życie społeczne.

Rancière twierdzi, że jedyną prawdziwie polityczną reakcją w ramach tego dzielenia postrzegalnego jest przeciwstawienie się i zwalczanie tych form działań policyjnych. Polityka w ten sposób zawsze powstaje jako anarchia, która kryje się pod wszystkimi archē i wszystkim im zagraża; jest niesfornym nieporządkiem, który zawsze dąży do rozbicia i przekształcenia porządku estetycznego[5]. Rządy, partie polityczne, demonstracje, strajki – a nawet rewolucje – nie są polityczne, o ile nie rzucają wyzwania ustalonemu terenowi estetycznemu, działając jedynie w celu przetasowania i przearanżowania hierarchii i porządku jego danych części. W ramach tych estetycznych ram zarówno państwo izraelskie, jak i Autonomia Palestyńska są zupełnie apolityczne, jako że służą jedynie reprodukcji i rekalibracji okupacyjnej logiki podziału, operując w sposób nieodróżnialny od policji. Dla Rancière’a polityka ostatecznie pojawia się tylko wtedy, gdy ci, którzy się nie liczą i nie mają żadnego udziału [have no part], sami biorą się w rachubę i obierają swoją własną stronę [take their own part] – robotnik realizuje się jako proletariusz, kobieta jako feministka, skolonizowana jako lud i tak dalej – zaburzając aktualne dzielenie postrzegalnego i wymuszając powstanie nowego. Z jednej strony jest więc policja, która koduje i egzekwuje archē społeczeństwa, a z drugiej strony jest polityczna anarchia, która zawsze grozi zakłóceniem i zresetowaniem estetycznej administracji porządku społecznego.

Podczas gdy podejście Rancière’a było szeroko stosowane do teoretyzowania wszystkiego od walki klasowej, przez życie domowe, po sztukę współczesną, w konfrontacji z trwającym ludobójstwem w Palestynie ujawniają się ograniczenia jego projektu[6]. Im dłużej Izrael utrzymuje swój apartheid i bardziej intensyfikuje on pustoszenie Gazy, tym bardziej oczywiste staje się to, że porządek kolonialny i społeczny zbudowany jest nie tylko na estetyce – policyjnej kontroli żyć, która określa, kto ma udział i uczestniczy, ale także na tym, co nazywam anestetyką – policyjnej kontroli żyć, która kształtuje nie ich uczestnictwo, ale ich eksterminację.

Anestetyczna przemoc liczy życia coraz dokładniej tylko po to, by móc jeszcze dokładniej obliczyć ich zdewastowanie. Przyznaje życiom udział, ale tylko po to, by mogły uczestniczyć w swojej ekspansywnej czystce. Sprawia, że życia stają się coraz bardziej widoczne, ale tylko po to, by móc je jeszcze bardziej wymazać. Anestetyka jest formalnym odwróceniem estetyki – przydziela udział i zarządza częściami nie w celu nadania formy jakiemukolwiek archē lub porządkowi, ale raczej by niszczyć to, co anarchiczne i nieuporządkowane. Podczas gdy estetyka produkuje i utrzymuje własną wewnętrzną liczbę i rozkład części, to czyniąc to, wystawia się na naddatek – to, co nie daje się liczyć czy uczestniczyć. Anestetyka zwraca się więc właśnie ku temu nadmiernemu, by formalnie je otoczyć, a następnie wygasić, zawsze trzymając się swojej zasadniczo wrogiej logiki formalnej: spostrzec [sense] i zniszczyć. Rozwija się wraz z estetyką jako komplementarny wymiar kapitalistycznego i kolonialnego porządku – estetyka zarządza życiem, a anestetyka je unicestwia.

Zaostrzona rzeź izraelskiej anestetycznej przemocy rozprzestrzenia się najbardziej obficie za pośrednictwem szeregu technologii cyfrowych, posuwając kolonialny projekt naprzód poprzez sprowadzanie na skolonizowanych coraz lepiej zsieciowych fal spustoszenia. Izrael szczyci się swoimi zaawansowanymi technologiami nadzoru, które aspirują do udokumentowania i informatycznego uchwycenia każdej cząstki okupowanych przez niego terytoriów, dążąc do informatycznej integracji, a tym samym zrozumienia [make sense] tego, co pustoszy w ramach swoich kolonialnych aparatów. Drony krążą nad dzielnicami i streamują nagrania, punkty kontrolne są gęsto wyposażone w technologie rozpoznawania twarzy, a śledzenie lokalizacji telefonów komórkowych i rozmów jest wszechobecne. A jednak cały ten nadzór jest podejmowany tylko jako część projektu kolonialnego, który dąży do wymazania tego, co tak szczegółowo rejestruje, sprowadzając ludobójcze zniszczenie na to, co czyni postrzegalnym[7]. W Palestynie to właśnie zdominowani są najwyraźniej słyszani i widziani przez tych, którzy dominują; to oni są najdokładniej dokumentowani, monitorowani, spostrzegani i poddawani anestetycznej przemocy, która przyznaje im własne miejsce i udział w trwającym ludobójstwie.

Podczas gdy estetyka funkcjonuje jako porządek policyjny, któremu przeciwstawia się polityka, anestetyka działa zamiast tego jako polityka policyjna, jako archē, które bierze anarchię za obiekt do rozliczenia i podziału w ramach swoich trybów czystkowej przemocy. W reżimach estetycznych numery są drukowane na dowodach osobistych i przechowywane w bazach danych jako sposób śledzenia i przydzielania biopolitycznych współrzędnych wszystkim życiom, które uczestniczą w społeczeństwie. Z kolei w reżimach anestetycznych numery zapisuje się na rękach i renderuje na nagraniach z dronów jako sposób informowania różnych, nieustannie pracujących maszynerii śmierci[8]. Przejście od estetyki do anestetyki oznacza tutaj przejście od logiki dodawania do logiki odejmowania – od liczenia, które dodaje i całkuje życia w ramach dystrybucji społecznej, do liczenia, które odejmuje i usuwa życia z istnienia. Anestetyka w ten sposób opiera się na matematyce odliczania, równoległym procesie liczenia ujemnego, który odkłada rzeczy na bok, aby przydzielić przemoc szczególnie temu, co nadmierne[9]. Gdy tak zwana społeczność międzynarodowa spiera się o właściwą ilość proporcjonalnej przemocy, w rzeczywistości dąży do ustalenia właściwych proporcji przemocy estetycznej i anestetycznej, właściwej równowagi tego, co dla Palestyńczyków jest kolejno apartheidem i ludobójstwem[10].

Obecny anesteyczny atak Izraela na Palestynę bierze życie w rachubę przede wszystkim jako dane i jako takie dokonuje ich podziału, co pozwala na coraz większą automatyzację ludobójstwa. W artykule opublikowanym przez +972 Magazine źródła wewnątrz izraelskiej armii opisują, w jaki sposób zmilitaryzowana dewastacja Gazy opiera się na systemie znanym jako Habsora („Ewangelia”): sztucznej inteligencji, która „przetwarza ogromne ilości danych, których «nie byłyby w stanie przetworzyć nawet dziesiątki tysięcy oficerów wywiadu» i rekomenduje miejsca bombardowań w czasie rzeczywistym”[11]. Zdigitalizowane aparaty nadzoru rozmieszczone w ten sposób w całej Palestynie wytwarzają ogromne ilości danych o życiu każdej Palestynki, z których wszystkie są przekazywane do tej „fabryki masowych zabójstw”, dzięki której „wojsko może generować nowe cele w szybszym tempie niż atakuje”, a „liczba cywilów, którzy prawdopodobnie zostaną zabici, jest (…) obliczana i znana z wyprzedzeniem jednostkom wywiadowczym armii”[12]. Podczas gdy izraelska armia twierdzi, że jej celem są wyłącznie członkowie Hamasu, a zamordowanych cywilów nazywa stratami ubocznymi, wykorzystanie tych technologii ujawnia, że wszystkie zabite osoby zostały uwzględnione przed rozpoczęciem zabijania, a wszystkim życiom zostały przyznane odpowiednie miejsca w ramach technologii cyfrowych, które je spostrzegają, a następnie kierują w ich stronę bomby. W reżimie anestetycznym straty w cywilach [collateral deaths] są zestawiane [collated] w aparacie obliczeniowym, w którym życia są liczone, obliczane, a następnie zabijane.

Gdy bomby już spadały, ale nie rozpoczęła się jeszcze inwazja lądowa, Palestyńczycy otrzymali od izraelskiego wojska rozkaz ewakuacji do południowej części Strefy Gazy; zrzucono na nich ulotki ostrzegające przed nadchodzącą przemocą. Te osoby, które zdecydowały się na ucieczkę w nadziei na przetrwanie tej kontynuacji Nakby – które spakowały swoje rzeczy i szybko opuściły swoje domy – zostały zmuszone do przejścia przez zainstalowane wzdłuż trasy ewakuacji kontenery transportowe, wyposażone w technologie nadzoru. Ich twarze sprawdzane były w izraelskich bazach danych biometrycznych, aparaturze zaprojektowanej do przesiewania i sortowania wysiedlonych w celu znalezienia dodatkowych celów do wyeliminowania[13]. Gdy ludzie zaczęli przybywać do południowej Gazy, zrzucono na nich nowe ulotki, które linkowały do internetowej mapy dzielącej Gazę na siatkę ponumerowanych obszarów, dzięki której IDF mogły zarządzić ewakuacje i prowadzić operacje w bardziej szczegółowej skali, przekształcając teren w przestrzeń, którą można było anestetycznie i na życzenie skalibrować w strefy śmierci[14]. Nie wystarczy zmusić ludzi do ucieczki z miejsca, w którym żyją, zmusić ich do krycia się pod kulami snajperów i pociskami czołgów, poinstruować ich, że ani szpitale, ani szkoły nie są bezpieczne, ani pogrzebać ich pod grubymi warstwami płonącego pyłu i gruzu. Nie wystarczy też zagłodzić ich i odciąć im wodę, elektryczność i komunikację czy zablokować całe terytorium, powodując tak poważne niedobory, że nagłe amputacje i operacje muszą być wykonywane bez użycia środków znieczulających[15]. Anestetyczna logika ludobójstwa nie tylko wymaga, aby życie to wszystko przetrwało, ale także by w międzyczasie jego unicestwiania było dokumentowane, poddawane podziałowi i liczone – aby zarówno życie, jak i zabijanie były uczynione postrzegalnym.

Ten zmysłowy podział masakry jest anestetycznie odzwierciedlony w tym, co następuje po masowych bombardowaniach i inwazjach naziemnych: kiedy od ocalałych oczekuje się przedstawienia globalnej publice szczegółowych dowodów na własną zagładę. W miarę jak ta rekurencyjna ekspresja anestetycznego przejmuje kontrolę nad sytuacją, mapowanie okolicy przez satelity i filmowanie przez drony, a następnie obracanie jej w gruzy jest tylko pierwszym krokiem procesu, który następnie zmusza do tego, by ruiny, śmierć i zniszczenie zostały udokumentowane i rozpowszechnione w internecie. Życie i śmierć nabierają sensu [make sense] tylko jako punkty danych w ramach kampanii wojskowej, tylko jako gwałtowne zdarzenia, które należy rozpoznać i zarejestrować w ramach tego samego ludobójczego aparatu, który je realizuje. Izrael przedstawia to spustoszenie jako dowód swojego sukcesu, jednocześnie mówiąc tym, które przeżyły wśród gruzów, że w rzeczywistości same się zbombardowały, redukując sytuację do formy dowodu, który ujawnia jedynie „postęp” ludobójstwa i nic więcej. Stanie się świadkiem w tym anestetycznym kontekście oznacza skazanie się na odgrywanie roli świadka policyjnego – poddawanie życia i śmierci tych wokół ciebie przesłuchaniom i weryfikacji tych sił, które gromadzą dowody tylko jako spektakularne trofea ich własnego ludobójczego triumfu i performatywnie eksponowanej chorobliwej dumy izraelskich żołnierzy, którzy uśmiechają się i robią sobie selfie na tle bombardowanych palestyńskich dzielnic.

Anestetyka ostatecznie przypomina tutaj coś bliższego jej potocznemu użyciu, najpierw działając jako postrzeganie, które niszczy, nim osiągnie swą kulminację w zniszczeniu postrzegania. Kiedy w budynku mieszkalnym w Strefie Gazy wybucha bomba, robi coś więcej niż tylko rozsadza dach, który chronił wnętrze przed pogodą i niebem, dezintegruje ściany, które oddzielały kuchnię od sypialni, bibliotekę od pokoju dziecinnego lub prysznic od ogrodu, i grzebie mieszkańców budynku pod lawinami gruzu. Bomba działa również jako forma przemocy niszczącej postrzeganie – eksplodując wszelkie poczucie wnętrza i zewnętrza, znanego i nieznanego, znajomego i obcego – rozdrabniającej budynki i ciała na sterty wymieszanego z mięsem gruzu, odporne na kategoryzację, a tym bardziej na zrozumienie przez tych, którzy przeżyli. Deszcz izraelskich bomb rozsadza różnice między jednym a drugim miejscem oraz między tym a tamtym życiem, powodując, że te, które żyją dalej, robią to w stanach traumy i szoku, nie mogąc już nadać sensu światu, który został wokół nich zdeformowany. Zmilitaryzowane postrzeganie reżimu kolonialnego zasila zatem formy przemocy, które sprawiają, że sam świat i życie stają się coraz bardziej bezsensowne; powiększa ruiny, których nie można już zgrabnie podzielić ani jasno postrzegać; przyczynia się do tego, co można zrozumieć jedynie jako ludobójstwo.

W ramach izraelskiej anestetycznej przemocy kolonialnej palestyńskie życie zostaje ostatecznie przekształcone w materiał nadający się do utylizacji i wyrzucenia – w to, co Achille Mbembe nazwał „szczątkowym człowieczeństwem, podobnym do odpadów”[16]. Jako że estetyka wyznacza współrzędne życia, a anestetyka współrzędne śmierci, życiom przyznaje się udział, aby umieścić je w porządku policyjnym lub się go pozbyć. Gaza i Zachodni Brzeg są postrzegane wyłącznie jako pozostałości po projekcie kolonialnym – jako resztki, które muszą zostać w pełni skategoryzowane i skatalogowane tylko po to, by ich usunięcie mogło zostać w pełni potwierdzone i zakończone. Syjonistyczne fantazje o tym, że Izrael sprawi, by pustynia zakwitła, muszą zostać ponownie odczytane w świetle rzeczywistości, w której życie, które zdominował, usycha jako detrytus[17]. W nurtach izraelskiej anestetycznej przemocy wszystko nabiera sensu przy coraz większej dokładności, ale tylko jako sposób na lepsze nadzorowanie i oczyszczanie coraz bardziej skolonizowanego pustkowia, rozszerzającego się na powierzchnię świata.

Jeśli estetyka funkcjonuje jako archē, które dokonuje podziału w swoich anarchistycznych fundamentach i policyjnie je kontroluje, a anestetyka powstaje jako archē oparte na eliminacji tego, co anarchiczne, to co pozostaje z samej anarchii? Dla Rancière’a anarchia polityki osiąga swój kres właśnie wtedy, gdy staje się związana z porządkiem policyjnym, z którym aspiruje się zmierzyć, nigdy nie realizując się jako anarchia sama w sobie, a jedynie zawsze anarchicznie reorganizując porządek społeczny, następnie będąc przez niego ponownie wchłanianą[18]. W tym sensie Rancière postrzega anarchiczną politykę jedynie jako środek reformowania i redystrybucji porządku policyjnego, ostatecznie dochodząc do wniosku, że jest ona rzadkim zjawiskiem, które nigdy nie utrzyma się poza policją, która ją przeżywa i ujarzmia. Jeśli zaakceptujemy to potulne i powściągliwe pojęcie anarchii, musimy również zaakceptować, że estetyczne i anestetyczne zarządzanie światem jest jej istotną częścią. Czy na tym zawsze będzie polegać życie – na wyborze między byciem policyjnie kontrolowanym a eksterminowanym?

Za każdym razem gdy przychodziłem wraz ze studentami, pracownikami i wykładowcami na zajęcia, które prowadziłem w Abu Dis na Zachodnim Brzegu – i kiedy z nich wychodziłem – musiałem przechodzić razem ze wszystkimi obok muru separacyjnego, który został postawiony vis-à-vis wejścia na uniwersytet. Mur zdobiły malowidła Jerozolimy, falujących błękitnych fal i nabazgrane hasła takie jak كفاية („kefaya” – „wystarczy”), a miejscami zwęglony był przez różne pożary, które zostały wzniecone podczas okresowo odbywających się tam starć z patrolami IDF. W ścianie była również wykuta przez studentów dziura, którzy zakryli swoje twarze kefijami i użyli młotów do rozbicia betonu. Szczelina, przez którą można było zmieścić niewiele więcej, niż rękę. Dziura ta nie była częścią podziału, a raczej istniała po prostu jako jego nieobecność, jako otwór, który można było dostrzec i doświadczyć tylko w jego negatywności. Tylko dlatego, że część kolonialnego świata została zburzona i zniszczona. Ta negacja części, ta dziura, która przebiła się przez dystrybucję i administrację życia, jest miejscem, w którym możemy zacząć dążyć do innego sposobu myślenia anarchii, który może pozwolić nam zacząć uwalniać ją od porządku policyjnego aspirujący do tak zupełnego jej pochwycenia i ograniczenia.

Ta dziura w ścianie nie aspirowała do zmiany ścieżki ściany w bardziej korzystnym, sprawiedliwym czy demokratycznym kierunku, ani do estetyzacji jej w ten czy inny sposób, ale po prostu istniała jako dowód jej nieobecności, świata, w którym kiedyś istniał podział, ale już go nie ma. Prawdziwe piękno dziury tkwi właśnie w tym, że nie musi ona nikomu niczego udowadniać ani do niczego przekonywać, nie trzeba jej tłumaczyć ani nadawać jej sensu, a jej istnienie nie zależy od tego, czy jest reprezentowana lub liczona, eksponowana lub weryfikowana, definiowana lub wyznaczana. Dziura jest raczej dowodem na samą siebie i swoją rzeczywistość, na istnienie poza policją – na anarchię. Anarchia gnieździ się w dekonstrukcji skonstruowanego porządku, deformalizacji kolonialnej formy, odejściu od podziału. Tej luki w architekturze władzy nie da się uchwycić, ale mimo to istnieje ona jako zniesienie tego, co aspiruje do pochwycenia wszystkiego. Jeśli istnieje coś takiego jak anarchia sama w sobie, to znajduje się ona właśnie w tych praktykach i repertuarach, których nie można dodać ani odjąć, ale które raczej unieważniają rachunek dominacji, które nie godzą się na bycie branymi w rachubę i na uczestnictwo właściwe wszelkiej ukonstytuowanej władzy, a zamiast tego tworzą otwór w samym sercu rzeczy[19]. Możliwość Palestyny, która może uciec od kolonialnej dewastacji – która może wyzwolić się od policji i od podziału – trwa właśnie w tych życiach, które wybijają dziury w estetycznym i anestetycznym świecie, nie dając nam czegoś, na co możemy patrzeć, a coś, przez co możemy spoglądać.

Pierwotna publikacja: Ill Will

Data publikacji: 16.12.2023

Zdjęcia: Active Stills


[1] Y. Khalili, Freedom of Speech, Freedom of Noise, e-flux journal, February, 2019.

[2] przyp. tłum.: Autor, podobnie jak Rancière, o twórczość którego się opiera, używa tutaj wielokrotnie słowa sensible, jak i zbliżonych do niego znaczeniem słów sense, sensual. Wszystkie odnoszą się do tego postrzegania – zarówno zmysłami, jak i rozumem – i rozumienia otaczającego osobę postrzegającą otoczenia; tego, jak widzimy, obejmujemy myślą i porządkujemy to, co widzimy. Autor mocno bawi się różnymi znaczeniami i kontekstami, przez co słowa te są tłumaczone w tekście bardzo różnie; zawsze jednak zaznaczam, że dane miejsce odnosi się do tego podstawowego sensu.

[3] Rancière dzielenie postrzegalnego defniuje jako „system odczuwalnych [sensible] pewników, które uwidaczniają istnienie zarazem tego, co wspólne, jak i podziałów, definiujących w jego obrębie poszczególne miejsca oraz części. Dzielenie postrzegalnego ustanawia jednocześnie to, co jest współdzielone, i jego odrębne części. Owo rozmieszczenie części i miejsc opiera się na takim dzieleniu przestrzeni, czasu i form aktywności, które określa, w jaki sposób możliwy jest udział w tym, co wspólne, i jak te wszystkie elementy uczestniczą w samym procesie dzielenia.” [J. Rancière, Dzielenie postrzegalnego. Estetyka i polityka, Kraków 2007, s. 69].

[4] Manal al-Ja’bri, Separation policy in Hebron: Military renews segregation on main street; wide part – for Jews, narrow, rough side passage – for Palestinians, B’Tselem, February 2015

[5] Przeciwko narzuconemu konsensusowi policji, Rancière twierdzi, że polityka jest „specyficznym zerwaniem logiki arche. Zakłada nie tylko zerwanie z „normalnym” podziałem pozycji na tych, którzy sprawują władzę, oraz tych, którzy się jej podporządkowują, ale zerwanie z samą logiką „właściwych” cech, które dawałyby prawo zajęcia tych pozycji.” [J. Rancière, Dziesięć tez o polityce [w:] Na brzegach politycznego, Kraków 2008, s. 21].

[6] Odrzucenie przez Rancière’a koncepcji nagiego życia – jego niezdolność do zrozumienia, że ci, którzy są eksterminowani, są również liczeni – jest ostatecznie tym, co wyznacza porażkę jego projektu. Przykładem w tym względzie jest odpowiedź Rancière’a na analizę Holokaustu Agambena, w której argumentuje on, że demos należy rozumieć nie jako nieokreślone miejsce nagiego życia, ale jako „rachunkiem tych, którzy się nie liczą – albo udziałem tych, którzy nie biorą udziału. (…) podmiotami nadmiarowymi, stanowią zapis rachunku tych, którzy się nie liczą, w formie naddatku” [J. Rancière, Kto jest podmiotem praw człowieka, tłum. A. Czarnacka, [w:] Nienawiść do demokracji, Kraków 2008, s. 133]. Czyniąc to, nie pojmuje sposobu, w jaki liczenie niepoliczonych jest właśnie tym, co ludobójstwo przyjmuje jako swój przedmiot, jako naddatek, który należy wyeliminować.

[7] Po teoretyzację tego, jak te formy postrzegania działają jako formy abstrakcji w kontekście Palestyny, zobacz mój poprzedni tekst Pomiędzy morzem a ogrodzeniem.

[8] Zapisywanie liczb na rękach jest nicią dominacji, która była formalnie szyta przez cały XX i XXI wiek, przebijając powierzchnię historii w Holokauście, w masowych represjach wobec migrantów, a obecnie w trwającym ataku na Gazę, gdzie Mohammed Odeh, 14-letni Palestyńczyk, który został zatrzymany przez izraelskich żołnierzy, wspomina: „Powtarzali: «Wszyscy jesteście Hamasem». Zapisali na naszych ramionach numery. Mój numer to 56. Kiedy wyciąga ręce, czerwony marker jest nadal widoczny na jego skórze”. (Linah Alsaafin and Maram Humaid, „Like we were lesser humans”: Gaza boys, men recall Israeli arrest, torture, Al Jazeera, December 12, 2023).

[9] Catherine Malabou zauważa, że dla Rancière’a reżimy estetyczne obejmują „wydzielanie uprawnień do sprawowania władzy (…) podział, który każe nam wierzyć w to, że każdy ma lub może mieć swój udział” [C. Malabou, Au Voleur ! : Anarchisme et philosophie, Paris 2022, s. 250]. Sam Rancière definiuje estetyczny naddatek jako wynikający z liczenia tego, co społeczne, zauważając, że chociaż funkcją policji jest „takie dzielenie postrzegalnego, które unika pustki i nadmiaru”, to liczenie to odbywa się jako „usunięcie wszelkich naddatków”, naddatku, który polityka może uznać za swój własny [J. Rancière, Dziesięć tez o polityce [w:] Na brzegach politycznego, Kraków 2008, s. 28]. Estetyka w tym sensie deklaruje i narzuca się jako totalna, nawet jeśli ta totalność wyłania się wraz z konstytutywnym suplementem niepoliczalnego, części, które nie mają części, co jest tym, co anestetyczne uznaje za własne.

[10] Logika liczenia, która przenika zarówno estetykę, jak i anestetykę, może być wyraźnie zbieżna z rzymską praktyką egzekucji zbuntowanych żołnierzy, od której pochodzi słowo dziesiąstkować, w której jeden na dziesięciu był zabijany jako sposób na narzucenie porządku pozostałym dziewięciu.

[11] Y. Abraham, „A mass assassination factory”: Inside Israel’s calculated bombing of Gaza, +972 Magazine, November 30, 2023.

[12] Tamże.

[13] Evan Hill, reporter śledczy Washington Post, opisał ten proces na Twitterze, wykorzystując aktualne zdjęcia satelitarne i nagrania z walk (patrz tutaj).

[14] J. Borger, R. Michaelson, IDF instructions on Gaza refuge zones cruel ‘mirage’, say aid agencies. The Guardian, December 7, 2023.

[15] N. Al-Mughrabi, A. Ahmar, Surgeon flees Gaza City’s last functioning hospital after anaesthetics run out. Reuters, November 17, 2023.

[16] A. Mbembe, T. T. Nilsen, Thoughts on the Planetary, New Frame, September 5, 2019.

[17] przyp. red.: Detrytus – W ekologii określenie na martwą, rozdrobnioną materię organiczną, szczątki roślin, zwierząt i odchodzi. Po angielsku jednak określenie detritus oznacza też szczątki cywilizacji, rumowiska.

[18] Catherine Malabou identyfikuje Rancière’a jako filozofa anarchii, ale nie jako anarchistę właśnie z tego powodu, zauważając, że „problem polega na tym, że chociaż Rancière potwierdza heterogeniczny charakter polityka i – w sensie pierwotnym – policji, to jednak broni konieczności istnienia tej drugiej. O ile «polityka szczególnie przeciwstawia się policji», to policja nie jest postrzegana jako coś równie złego, co radykalna polityka powinna starać się obalić” [C. Malabou, Au Voleur ! : Anarchisme et philosophie, Paris 2022, s. 239-240]. Sam Rancière twierdzi to samo: „choć polityka wdraża logikę całkowicie heterogeniczną w stosunku do logiki policji, to jednocześnie jest z nią zawsze związana” [J. Rancière, Le tort : politique et police [w:] La Mésentente: Politique et philosophie, Paris 1995, s. 55].

[19] Wciąż wiele można się nauczyć z teoretyzacji anarchii jako siły destytuującej, jako „dezaktywacji techniki suwerennej władzy, która dzieli formy-życia na zwierzęce/ludzkie, nagie życie/siłę, gospodarstwo domowe/miasto, a nawet władzę konstytuującą/ukonstytuowaną (…) moc lub zdolność, która przywraca życiu jego własną największą możliwość przybierania jakiejkolwiek formy z okrojonej egzystencji, która definiuje nas jako podmiot tak wielu dispositifs” [Hostis, Destituent Power: An Incomplete Timeline].

Radość, odmowa umierania

Alfredo Bonanno:

Radość, odmowa umierania

Zbrojna radość (fragment)


Wczoraj zmarł Alfredo Bonanno, jeden z najbardziej rozpoznawalnych teoretyków anarchizmu insurekcjonistycznego. Jako uczestnik ruchu 1977, był świadkiem rosnącego antagonizmu społecznego w postaci strajków i walk z policją, który jednak był stopniowo militaryzowany przez działalność takich grup jak Czerwone Brygady [BR]. Bonanno się temu sprzeciwiał i był zwolennikiem innej formy oporu – nieawangardystycznej, rozproszonej i niewymagającej specjalizacji anarchicznej walki zbrojnej. Swój sprzeciw wobec stylu walki przypominających małe wojsko i hermetycznych BR wyraził w wydanym w 1977 roku pamflecie La gioia armata (Zbrojna radość), za napisanie którego został skazany na półtora roku więzienia. Bonanno, pomimo jego wpływu na insurekcjonizm, który można porównać do wpływu Mario Trontiego na autonomizm, zawsze pozostał „towarzyszem wśród towarzyszy”, celebrującym radość walki i życia. Takim go zapamiętamy.

Poniżej jest rozdział szósty Zbrojnej radości, w którym Bonanno nakreśla to, jak postrzega radość i zabawę, i ich rolę w walce z kapitałem. Są one tą dozą lekkości i swobody, która pozwala, by starcia nie zamieniły się w śmiertelnie poważną – dla obu stron – zemstę. Tym elementem, który walczy z fetyszyzmem ilości i produkcji, przygotowującym grunt pod postrewolucyjną dominację i represję. Są ostatecznie tym, co pozwala zerwać z kapitalistycznym systemem śmierci i faktycznie czuć, że się żyje.


Dopóki rzucasz ty, wszystko
jest kwestią zręczności i śmiechu wartą wygraną; tylko
jeśli nagle zaczniesz łapać
piłkę, którą wieczny towarzysz
gry rzuca ci, w twoje centrum
z należytym impetem
w jednym z tych łuków wielkich,
boskich konstrukcji mostów: tylko wtedy
umiejętność łapania jest siłą – nie twoją,
ale świata.

Rilke

Wszyscy wierzymy, że doświadczamy radości. Każda z nas wierzy w cieszenie się życiem.

Tyle tylko, że to doświadczenie radości zawsze przybiera pasywną formę. Zdarza nam się radować, ale radość nie jest czymś, czego możemy „chcieć”, czy czymś, co możemy zmusić do powrotu.

Wszystko to – rozdział pomiędzy nami a radością – zależy od tego, że jesteśmy „oddzielone” od samych siebie, rozpołowieni przez proces wyzysku.

Pracujemy przez cały rok, żeby mieć „radość” z wakacji, a kiedy te nadchodzą, czujemy „obowiązek” by się nimi „cieszyć”. To tortura jak każda inna. To samo z niedzielą, tym dniem złudzeń. W miarę jak iluzja wolnego czasu się przerzedza, zaczynamy widzieć pustkę komercyjnego spektaklu, w którym żyjemy.

Ten sam nieobecny wzrok wpatruje się w do połowy pustą szklankę, telewizor, mecz piłki nożnej, fiolkę heroiny, ekran kinowy, długie sznury samochodów, światła reklam i prefabrykowane domki, które wykończyły właśnie krajobraz.

Poszukiwanie „radości” w tle jednej z różnych „scenek” kapitalistycznego spektaklu jest czystym szaleństwem. Ale właśnie tego chce kapitał. Zaprogramowane przez naszych wyzyskiwaczy doświadczenie czasu wolnego jest zabójcze – sprawia, że tęskni się za pracą. W końcu od pozornego życia zaczyna się woleć pewną śmierć.

Z racjonalnego mechanizmu kapitalistycznego wyzysku nie może brać się żadna prawdziwa radość. Nie ma żadnych sztywnych zasad, którymi można by skatalogować radość, ale pomimo tego musimy być w stanie chcieć naszej radości. W przeciwnym razie jesteśmy zgubieni.

Pogoń za radością jest zatem aktem chcenia, zdecydowaną negacją warunków ustalonych przez kapitał, tj. jego wartości. Pierwszą z nich jest negacja wartości pracy. Pogoń za radością może mieć miejsce tylko poprzez pogoń za zabawą.

W ten sposób zabawa nabiera innego znaczenia od tego, które przywykłyśmy nadawać jej w wymiarze kapitału. Zabawa jako błoga bezczynność – przeciwstawiana obowiązkom życia – to fałszywy i zniekształcony obraz prawdziwego oblicza zabawy. W rzeczywistości walki z kapitałem, na obecnym etapie starć i jego sprzeczności, zabawa nie jest „rozrywką”, ale bronią w walce.

Dziwną ironią, role stają na głowie. Jeśli życie jest czymś poważnym, to śmierć jest iluzją, bo dopóki żyjemy, śmierć nie istnieje. Z kolei panowanie śmierci – czyli rządy kapitału, które zaprzeczają naszemu istnieniu jako ludzi, redukując nas do „rzeczy” – jest „pozornie” poważne, metodyczne, zdyscyplinowane. Ale jego napady zaborczości, jego ciągły rygoryzm etyczny, jego mania „robienia”, ukrywają wielką iluzję: pustkę komercyjnego spektaklu, daremność nieokreślonej akumulacji, absurdalność wyzysku. Tak więc największa powaga świata pracy i produktywności kryje w sobie największy jej brak.

Przeciwnie więc – to negacja tego nudnego świata, pogoń za radością, marzeniami, utopią, w całej jej rzekomej „niepoważności” skrywa największą powagę życia: odmowę umierania.

Nawet po tej stronie barykady, w fizycznym starciu z kapitałem, zabawa może przybierać różne formy. Wiele rzeczy można robić „dla zabawy”, a jednak wiele rzeczy zwykle robimy „na serio”, przywdziewając naszą maskę śmierci – tę, którą pożyczył nam kapitał.

Zabawa charakteryzuje się żywotnym impulsem, zawsze nowym, zawsze w ruchu. Działając tak, jakbyśmy się bawili, włączamy ten impuls do naszych działań, uwalniamy się od śmierci. Dzięki zabawie czujemy, że żyjemy, czujemy dzięki niej dreszczyk życia. W innym modelu działania wszystko traktujemy jako zadanie, jako coś, co „musimy” zrobić, jako obowiązek.

To w tym wciąż-na-nowo podekscytowaniu, będącym dokładnym przeciwieństwem alienacji i szaleństwa kapitału, możemy rozpoznać radość.

To w radości tkwi możliwość zerwania ze starym światem i rozpoznania nowych celów, innych potrzeb i wartości. Nawet jeśli radości samej w sobie nie można uznać za cel, to z pewnością jest ona uprzywilejowanym, dobrowolnie zidentyfikowanym wymiarem, który ze starcia z kapitałem czyni coś zupełnie innego.

Pomiędzy morzem a ogrodzeniem

Ian Alan Paul:

Pomiędzy morzem a ogrodzeniem


7 październka, wraz z atakiem Hamasu na Izrael, rozpoczął się kolejny rozdział w konflikcie tamtych terenów. Choć często przedstawiany jest on jako „wojna Izraela z Hamasem”, to zdecydowanie lepiej spoglądać na niego jako na zaostrzenie kolonialnego ludobójstwa, które od dawna rozgrywa się w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu. Dla wielu z nas zbrodnie te nie potrzebują wprowadzenia, a całej reszcie możemy polecić tekst Dekolonizacja Palestyny.

Z kolei ten krótki tekst przygląda się technicznej naturze izraelskich operacji: temu, jak abstrahują i kategoryzują życie, a potem zamieniają je w zbiory danych, by móc z nim robić, co im się żywnie podoba. Izrael jest pionierem wielu technik i doktryn antypowstańczych chętnie wykorzystywanych przeciwko osobom mieszkającym na zagarnianych przez niego terenachktóre cieszą się popularnością wśród szkoleniowców wielu armii. Choć więc jesteśmy boleśnie bezsilni co do trwającego masowego mordu i ograniczone głównie do symbolicznych działań, to warto zapoznać się z tymi strategiami, bo kiedyś mogą zostać wykorzystane przeciwko nam.

Jednak poza opisem trwającej dogłębnej dominacji życia, jest tu też mowa o tych życiach, które pomimo niej trwają i o potencjalej przyszłości, którą być może będą w stanie – wbrew ich wyabstrahowaniu i likwidowaniu – urzeczywistnić. Publikacja tego tekstu to propozycja, żeby o tych nieposłusznych życiach pamiętać i by nigdy nie pozwolić na to, by zgubiły się w takich ogólnikowychych abstrakcjach jak „naród Palestyński” czy „ofiary ludobójstwa”. Zdaje się, że jest to minimum, które jesteśmy im winne.


W poszatkowanym kolażu budynków i ruin Gazy abstrakcja życia przewyższa samo życie. Ujmowane przez technologie społeczne, które gęsto spowijają i nieustannie kodują terytorium, życia są tak wyczerpująco reprezentowane i uznawane za ten lub inny ich rodzaj, że nietrudno jest zapomnieć, że pod grubymi warstwami identyfikacji i klasyfikacji cokolwiek w ogóle jeszcze żyje. Uchodźca, bojownik, cywil, zakładnik, więzień, żołnierz i ofiara to abstrakcyjne współrzędne, które umiejscawiają życia w różnych strategiach wojskowych, manewrach politycznych i programach gospodarczych; to poszczególne formy tożsamości, z których każda ma swój własny odcień i własną intensywność przemocy; to obiegowe kody, które coraz szczegółowiej określają, czym jest życie, tylko po to, by następnie ustalić, co można mu zrobić. Żyć i umierać jako abstrakcja: oto los narzucony wszystkim, które zamieszkiwują przestrzeń pomiędzy morzem a ogrodzeniem.

Ta abstrakcja jest realna w takim stopniu, w jakim określa formę życia i jego rzeczywiste warunki: przyznając lub odmawiając przejścia przez punkt kontrolny, podłączając lub odłączając wodę i elektryczność, zapewniając chwilową osłonę lub celując w plecy. Palestyńczyk czy Izraelczyk? Muzułmanin, chrześcijanka czy żyd? Mężczyzna czy kobieta? Obywatelka czy uchodźca? To, jakim życiem można żyć i jaka śmierć może po ciebie nieuchronnie przyjść, określa abstrakcyjny rachunek, który na podstawie tych terminów szereguje i sortuje, przesuwając i reorganizując seksualne i rasowe hierarchie żyć, całkując każdą tożsamość jako zmienną jednolitego kolonialnego działania. Każde życie w Gazie jest stopniowo dławione wszystkimi sposobami jego reprezentacji i rozpoznawania przez dominujące je siły; wszystkimi sposobami jego ujmowania i podporządkowania jako jednego z wielu żyć kryjącego się pod kodami i kategoriami; wszystkimi tymi predykatami, które umożliwiają jego abstrakcję, a tym samym jego trwające zniewalanie i zwalczanie.

Kiedy międzynarodowi obserwatorzy domagają się zaprzestania masowego mordu [indiscriminate killing], nie rozumieją, że mord ten jest właśnie coraz bardziej jednostkowy [discriminating] i selektywny, coraz bardziej zindywidualizowany i przemyślany, co jednak nie czyni go mniej niszczycielskim czy totalnym. Gdy izraelscy żołnierze przygotowują się do wymazania życia z dużych obszarów Strefy Gazy, robią to za pomocą danych wskazujących lokalizacje telefonów komórkowych tych, którzy zdecydowali się pozostać i oprzeć się rozkazom ewakuacji, wyostrzając obraz planowanego spustoszenia i pomagając w jego udoskonaleniu. Drony nieustannie brzęczą nad głowami, monitorując uciekające rodziny piętrzące się na pakach ciężarówek, aby pomóc generałom zoptymalizować ostrzały rakietowe. Woda jest odcinana, a dostawy żywności i leków są ograniczane lub wstrzymywane, podczas gdy izraelscy biurokraci liczą kalorie spożywane przez uwięzioną ludność. Możliwe, że Izrael o tych, których unicestwia, wie więcej niż jakikolwiek inny reżim w historii, ale wiedza ta ani trochę nie powstrzymuje przemocy – wyłącznie ją potęguje. Im bardziej każde życie jest w sytuacji kolonialnej wyabstrahowane, im bardziej jest wychwytywane, kalkulowane i puszczane w obieg jako ten lub inny rodzaj palestyńskiego życia, tym bardziej spotęgować może się rzeź. W kolonialnym szkielecie abstrakcja życia nie jest ani niematerialna, ani masowa [indiscriminate], a raczej ma na celu taktyczne wzmocnienie dominacji nad nim: zacieśnienie kontroli nad informacjami i tożsamościami jest tylko wstępem do zacieśnienia kontroli nad terytoriami i ciałami.

Podczas gdy lawiny rakiet co chwila rozbijają okna i rozsadzają dzielnice, życia ukrywające się w tym domu czy tamtym szpitalu mogą zastanawiać się, czy zostaną policzone jako niefortunne ofiary cywilne, czy jako pomyślnie zneutralizowani terroryści; czy staną się punktem w symulacji pola walki dowódcy wojskowego czy kolejną pozycją w arkuszu kalkulacyjnym ONZ; czy zostaną upamiętnione jako męczennicy z banera partii politycznej czy tylko w szybko przescrollowanym poście. Idąc ulicą w poszukiwaniu kurczących się podczas oblężenia artykułów spożywczych, myśli tych samych żyć mogą za to krążyć wokół satelitów, które śledzą każdy ich ruch z niskiej orbity w przygotowaniu do nadchodzącej inwazji lądowej, lub wokół dronów, które streamują nagrania tłumów w nadziei na dopasowanie twarzy do profili biometrycznych w wojskowych bazach danych. Mogą się zastanawiać, czy zostaną uznane za kolejny nieistotny szczegół wrogiego terenu, czy też staną się celem do wymazania z mapy. Gdy wystrzeliwane są pociski – by wysadzić to, co właśnie zostało wyabstrahowane – rodziny rozważają, czy powinny wspólnie schronić się w jednym pokoju, by przynajmniej umrzeć razem, czy też powinny się rozproszyć, żeby choć część z nich mogła przetrwać i żyć dalej. Abstrakcyjne ostrze izraelskiego apartheidu nadaje formę życiu tylko po to, by mogło je wystawić na coraz więcej reżimów śmierci, dokumentując, by lepiej wywłaszczać, sortując, by lepiej głodzić, reprezentując, by lepiej niszczyć.

To właśnie na podstawie ich abstrakcji życia można tak łatwo i bez wysiłku zastąpić listami predykatów, dzięki którym życie można obliczać, zastanawiać się nad nim i potencjalnie odstrzelić tak, jakby było po prostu zbiorem swoich dyskretnych i znanych właściwości. Teren, na którym się żyje, kształtuje łańcuchowa akumulacja dowodów osobistych, akt policyjnych, populacyjnych baz danych i przepustek, przesuwając kontury tego, gdzie życie może i nie może się uczyć, poruszać, robić zakupów, budować i pracować, a także do jakiej opieki zdrowotnej, żywności i wody życie może mieć dostęp lub nie. Podczas gdy życie i śmierć mogą wymykać się jakiejkolwiek całkowitej lub ostatecznej definicji – bycie świadkiem narodzin lub śmierci często pozostawia nas bez słów, oniemiałymi – ich abstrakcja przygotowuje jednak grunt pod to, by nawet najbardziej ekstremalne formy dewastacji mimo wszystko mogły bez zająknięcia padać ze świeżo znieczulonych i nawilżonych ust: „Milionom Gazańczyków rozkazano uciekać”, „dzielnice, które dają Hamasowi schronienie muszązostać zmiecione z powierzchni ziemi”, „wszyscy, którzy w nich pozostaną są współodpowiedzialni i muszą za to zapłacić”. Czym jest ludobójstwo, jeśli nie momentem, w którym abstrakcja ostatecznie zadusza wszystko, co spowija i obejmuje, ostatecznie wyciska całe życie z tego, co tak niepodważalnie kataloguje i opisuje? Żadne ludobójstwo nie odbywa się bez swoich własnych kodów i klas życia, bez przejścia do wytępienia dokładnie tego, co jest przez nie wyabstrahowane.

Mówić o wojnie i pokoju w Palestynie to po prostu nazywać po imieniu dwie modalności jednolitego abstrakcyjnego procesu, pierwsza z których uśmierca nagle, a druga proceduralnie, miarowo i stopniowo. Ostrzały rakietowe z powietrza i arbitralne aresztowania, punkty graniczne i blokady ekonomiczne, bezterminowe zatrzymania i selektywne eliminacje, buldożery i strumienie gazu łzawiącego: to tylko najbardziej oczywiste i szeroko udokumentowane technologie, które coraz mocniej zduszają to, co jeszcze walczy o życie. W każdym z tych przypadków rolą abstrakcji jest zoptymalizowanie i zracjonalizowanie całej tej przemocy – sklasyfikowanie życia, aby lepiej obliczyć i dopełnić jego zniszczenia, nadanie formy wojnie i pokojowi, których jedyną obietnicą jest unicestwienie cię w różnym tempie.

Jako że różnorodna kakofonia doświadczeń życiowych jest abstrahowana według współrzędnych tej lub innej historii etnicznej lub religijnej, tej lub innej partii czy frakcji politycznej, tej lub innej traumy historycznej lub pokoleniowych roszczeń – według abstrakcji, które następnie określają warunki przetrwania, w których żyje życie – nic dziwnego, że życia mogą całkowicie utożsamić się ze swoją abstrakcją, uważać swoją abstrakcję za siebie. Jest to w pewnym sensie głęboko pragmatyczny fakt – w końcu walka o przetrwanie została połączona z wizjami ocalałych, którymi życie żyje w kurczących się przestrzeniach egzystencji, podtrzymywanych przez tych, którzy twierdzą, że tych ocalałych reprezentują. Hamasowi w Strefie Gazy i Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu – którzy pracują nad sztywnym reprezentowaniem Palestyńczyków, jak i niepewnie ich utrzymują, jednocześnie kontrolując palestyńskie życia i represjonując wszystko, co zagraża ich abstrakcyjnemu monopolowi – odpowiada bycie podadministratorami [outsourced administrators] tego abstrakcyjnego reżimu kolonialnego. O ile Hamas obiecuje zniszczyć Izrael, a Autonomia Palestyńska obiecuje z nim współpracować, to obie funkcjonują jako uzupełniające się dobudówki okupacyjnej abstrakcji, z których jedna reprezentuje przeznaczone do eksterminacji wrogie życia, a druga te spacyfikowane, skazane na wypędzenie.

Identyfikowanie się życia ze swoją abstrakcją jest również polityczne, bo postrzegać siebie jako Palestyńczyka to rozumieć, że dzieli się z innymi Palestyńczykami wspólną historię, że ma się wspólną tradycję przetrwania i walki, jako że wszyscy zostaliście poddani wspólnemu procesowi wywłaszczenia i dominacji. Abstrakcje, które gęsto przepływają przez Palestynę, nie tylko odciskają się w taki sposób na życiu, ale także wyłaniają się jako formy, do których życie ciągnie i w które jest wplątywane. Przybierając subiektywną formę różnych tożsamości i nacjonalizmów, abstrakcja Palestyny nie funkcjonuje tylko jako tryb represji, ale także jako żywe doświadczenie i kontekst społeczny, w którym zniewoleni ludzie wspólnie poszukują metod przetrwania i buntu. Walki te zawsze rozpalają się wewnątrz kolonialnej abstrakcji, ale decydujące pozostaje to, czy orientują się na zachowanie i być może zabezpieczenie odrobiny suwerenności nad ich abstrakcyjną egzystencją, czy też aspirują do rozsadzenia jej raz na zawsze. W Palestynie i w całej jej diasporze są tacy, którzy nadal są nieokreśleni przez wszystkie sposoby ich reprezentowania i rozpoznania; tacy, którzy poszukują siebie nawzajem w pozostałościach i ruinach ich wspólnej przeszłości i którzy walczą o Palestynę wyzwoloną z jej kolonialnej abstrakcji.

Czym jest ta Palestyna, której udałoby się wyrwać z kolonialnej abstrakcji, spopielić to, co ją tak totalnie reprezentuje i identyfikuje; która nie godzi się na bycie wytępioną i buntuje się przeciwko temu, co ją tępi? Palestyna, która odrzuciła abstrakcję, mniej przejmowałaby się jakąkolwiek konkretną tożsamością i byłaby bardziej sformalizowana jako twórczy i niepokorny ruch, mniej zorganizowany wokół tego, czym jest, a bardziej tego, co może zrobić. Byłaby to Palestyna wyłaniająca się z tych form życia, które ci chcący je kontrolować i narzucać mogą pojmować jedynie jako turbulencje i dysonans; tych form życia, które stały się autonomiczne i na tyle wolne, że mogą się tymi formami bawić tak, jak można bawić się w falach. Te formy życia żyją jako wielości, jako zbiory i jako części zbiorów bez potrzeby jedności; jako życia, które żyją w opozycji nie do innych zakodowanych form życia, ale raczej w opozycji do ich abstrakcyjnego spustoszenia i determinacji. Żyją pewnym rodzajem poiesis, którą można opisać tak, jak Aimé Césaire opisuje poezję: jako zejście w głąb siebie, ale także jako eksplozję. To, co wtedy pozostaje, to nie ten czy tamten rodzaj życia, ale raczej życie, które rozrywa każdą szufladkę, w której można próbować je zamknąć.

Ta insurekcja przeciwko abstrakcji nie pociąga za sobą zniknięcia Palestyny, ale raczej zniknięcie świata kolonialnego, który funkcjonował tylko po to, by chwytać i ograniczać, rozcinać i kurczyć. Zniknięcie tej Palestyny, która jest mapowana i skanowana coraz dokładniej przez kolonialne siły; Palestyny, która wyłania się jedynie z nagromadzonego archiwum jej dyskretnych atrybutów i abstrakcyjnych właściwości; Palestyny, która jest zaledwie cieniem tego, co ją dominuje i koduje, lustrzanym odbiciem jej okupacji. W tym sensie koniec kolonii oznacza nie tylko koniec kolonizatora, ale także kolonizowanych – to zniesienie kolonialnej abstrakcji jako środek zniesienia samej kolonii i tego, co ją determinuje. Tylko, gdy Palestyna będzie w stanie dokonać tej insurekcji przeciwko swojej abstrakcji – tylko, gdy wyrwie się z abstrakcyjnej egzystencji kurczącej się resztki izraelskiej ekspansji i dominacji – będziemy mogli naprawdę zacząć poznawać, czym jest i czym może być Palestyna.

Tu i teraz, nawet w oczekiwaniu na zmilitaryzowane spustoszenie, które ma być w pełni i przerażająco wdrożone w całej Palestynie, pozostaje żywiołowa rewolta tych, którzy bronią radykalnej pojedynczości życia i atakują jego kolonialną abstrakcję. Tych, którzy żyją w formach życia całkowicie niezgodnymi i niewspółmiernymi z otaczającymi je reżimami abstrakcyjnej przemocy: powstańcy ze Strefy Gazy, którzy przeprowadzają ataki na ogrodzenie i organizują opór przeciwko represyjnym siłom Hamasu, anarchiści w Izraelu, którzy odmawiają poboru do wojska i uderzają młotami w mur, pogrążone w żałobie rodziny, które nie pozwalają, by ich zmarli stali się symbolicznym mięsem armatnim dla kolejnej rundy rzezi, sabotażyści, którzy podpalają kamery we Wschodniej Jerozolimie i niszczą punkty kontrolne na Zachodnim Brzegu, a także ci, którzy burzą podziały wzniesione wokół tak wielu tożsamości i zamiast tego obracają się w niezmiernej konstelacji żyć.

Pomiędzy morzem a ogrodzeniem i rzeką a morzem pozostają wszystkie te życia, które walczą u boku swoich sąsiadów o przyszłość, która wyłania się w migotliwej wielości i niereprezentowalnej różnorodności palestyńskich form, nieograniczonych przez kodyfikację i identyfikację, nie determinowanych już przez kolonialną abstrakcję i dominację życia. Wszystko zależy od rozprzestrzeniania się, intensyfikacji i działania w solidarności z siłą tych żyć, które odrzucają abstrakcyjną dominację życia, które nie opierają swojej formy na brutalnej separacji i niestrudzonej eliminacji form, i które grożą końcem kolonialnego świata, abyśmy być może mogli żyć w innym.

Pierwotna publikacja: Ill Will

Data publikacji: 18.10.2023

Grafiki: Peter Polack

Na wojnie ze światem

Gigi Roggero:

Na wojnie ze światem

Pamięci Mario Trontiego


7 sierpnia 2023 roku w wieku 92 lat zmarł Mario Tronti, jeden z intelektualnych pionierów włoskiego operaizmu. Zakładając w 1961 roku wraz z postaciami takimi jak Raniero Panzieri, Romano Alquati czy Sergio Bologna czasopismo „Quaderni Rossi”, stworzył fundamenty dla późniejszych ruchów autonomistycznych, zarówno we Włoszech jak i na całym świecie. Jego zerwanie z Partią Komunistyczną Włoch (PCI) oraz heterodoksyjne i radykalne odczytanie Marksa, które skupiało się na subiektywnej perspektywie walczącej klasy robotniczej, wytyczyło nową ścieżkę w historii myśli rewolucyjnej, inspiracje którą możemy dzisiaj odnaleźć zarówno w feminizmie autonomistycznym jak i anarchistycznym insurekcjonizmie. Odmowa pracy, nienawiść klasowa, społeczeństwo jako fabryka – to tylko niektóre z pojęć wprowadzonych lub spopularyzowanych przez Trontiego. Poza Włochami znany jest przede wszystkim jako autor książki Operai e capitale (Robotnicy i kapitał), która stanowiła zbiór tekstów z operaistycznych czasopism „Quaderni Rossi” oraz „Classe Operaia”.

Niemniej jest to tylko fragment szerszego obrazu i wieloletnich poszukiwań Trontiego. Na jego intelektualną i polityczną biografię składa się wiele zwrotów, z których najbardziej kontrowersyjnymi (i często niezrozumiałymi dla jego towarzyszy) był powrót do PCI oraz zainteresowanie teologią polityczną. Gerardo Muñoz interpretuje tę zawiłą ścieżkę jako obsesyjne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Jak pasja do formy politycznej może być podtrzymywana na przekór wszystkim aparatom neutralizacji?”. Myśl Trontiego wyróżnia się właśnie „nieprzejednaną stronniczością” – jak pisze Roggero – ale i siłą konfrontacji: z szefami i etyką pracy, keynsowskim mitem państwa opiekuńczego, z kapitalistycznym postępem i liberalną demokracją.

Można nazwać Trontiego teoretykiem nienawiści; jako czegoś, co jest nam potrzebne, by wyraźnie widzieć strony w walce, sprawnie odróżniać wrogów od przyjaciół i nigdy nie dać się ułagodzić. To, czego może nas nauczyć Tronti, to przede wszystkim umiejętność czerpania rewolucyjnej siły z zawłaszczonych i przekutych w broń klasyków, którzy są często z góry egzorcyzmowani – czytania Marksa poza Marksem i Lenina poza Leninem – oraz traktowanie teorii w sposób instrumentalny, ponieważ nie chodzi o obiektywną analizę rzeczywistości, ale poszukiwanie warunków do jej przezwyciężenia. Tak też potraktujmy postać i twórczość Trontiego – jako narzędzie w walce, nie jako nagrobek, którzy trzeba odwiedzać i szanować. Tylko tak nienawiść zawarta w jego teorii może być zbiorowo żywa i wolna od martwego kultu jednostki.

Tekst opublikowany wspólnie z projektem Pojęcia Przy Pracy


Kto nie widzi, ten zobaczy. Kto ujrzy, oślepnie. Mario Tronti przypomniał nam o tym w swoim, niestety, ostatnim publicznym dialogu na festiwalu DeriveApprodi[1], wraz z Adelino Zaninim. Cytowana przez niego postać – Jezus – wypiera [spiazza][2] tradycję operaistyczną i komunistyczną. Jezus, który nie nadstawia drugiego policzka. Bardzo benjaminowski Jezus, który walczy, by pomścić przeszłość[3]. Jezus, który dzieli świat na dwoje: bogatych i biednych – dla wczesnego chrześcijaństwa; robotników i kapitał – dla nas; przyjaciół i wrogów – w słowniku realizmu politycznego. Karl und Carl[4], Lenin i święty Paweł, człowiek na tym świecie, ale nie z tego świata: oto rewolucyjny bojownik. Nigdy nie fruwa w utopijnym niebie jakiegoś „gdzieś indziej”. Nigdy nie wpełza w oportunistyczne zawiłości teraźniejszości. Jest zawsze w niej: wewnątrz i przeciwko niej. Tylko w ten sposób może powiedzieć: nigdy mnie nie złapiecie.

Często słyszeliśmy o istnieniu różnych Trontich. Ten do 1967 roku, ten po 1967 roku. Tronti operaistyczny, Tronti z PCI[5]. Ten od Operai e capitale, potem ten od teologii politycznej. Nigdy nie zrozumiałyśmy, co miał na myśli – a jeśli zrozumiałyśmy, to się z tym nie zgadzamy. Są też różni Marksowie, różni Leninowie, jak kto tam woli. My wiemy jednak, że Tronti był jeden i tylko jeden: człowiek, który był nieprzejednanie stronniczy, od początku do końca. Jak sam słusznie zauważył, nie był po prostu myślicielem politycznym, ale myślącym politykiem.

Ktoś kiedyś powiedział, że polityczne ścieżki nigdy nie biegną tak, jak na Newskim Prospekcie. Wiemy, że to raczej tajemnicze zakręty poprzecinane prostymi liniami[6]. Można dyskutować o zakrętach na ścieżkach Trontiego, zwłaszcza w pewnych tragicznych i kluczowych momentach – oczywiście, że można i do pewnego stopnia trzeba; nie chodzi też o to, że dotychczas tego nie robiono. To, czego według nas nie można odmówić Trontiemu, to stanowczość jego punktu widzenia, jego gotowość do chodzenia wzdłuż własnej cholernej prostej linii. Te osoby, które patrzą z zewnątrz – to znaczy z trybunału ideologii (który zawsze jest trybunałem burżuazyjnym) – zobaczą wiele rozbrzmiewających i kłujących sprzeczności. Te z kolei, które umieszczą je w swojej własnej historii, będą w stanie je zrozumieć – nie po to jednak, by je usprawiedliwić, a by te polityczne błędy ocenić. Mario nigdy się z nimi nie krył ani od nich nie uchylał. Bronił każdego kroku i każdego błędu, niczego nie żałował. Jego sprzeczności zawsze były wszakże właściwe natręctwu taktyki, nigdy wyczerpaniu strategii.

To, że odwrócił się plecami do przyszłości[7] nie oznaczało jednak rezygnacji z podkopywania teraźniejszości. Oznaczało i nadal oznacza „unieruchomienie przeciwnika, aby móc w niego lepiej uderzyć”[8] – jak napisał w swojej najsłynniejszej książce. Ci, którzy kpią z niedawnego Trontiego zwróconego ku sobie, ku duchowości i wewnętrzności, pokazują, że patrzą nie widząc – bo w tym tkwi właśnie poszukiwanie nieduchowego ducha, wzmocnienia antagonistycznej podmiotowości we wrogiej cytadeli, wolności komunistycznej i nietzscheańskiej, a więc wolności niedemokratycznej[9]. Tę myśl odważnie wysunął właśnie w trakcie poszukiwania „bycia w zgodzie z samym sobą, by iść na wojnę ze światem”, Basilei bez basileusa[10], królestwa bez króla i Auctoritas[11] przeciwko potestas[12]. Myśl proroczą, która nie jest supermarketowym proroctwem z talk show, czy myślą tych, które płyną z prądem. Myśl, która wynika raczej z umiejętności mówienia tego, czego inni nie chcą słyszeć – widzenia przez gruby koc banału i opinii publicznej.

Wypychanie [spiazzare] – tak powiedzieliśmy powyżej. Podobnie jak inni nasi wielcy mistrzowie – ci, którzy uczą nie wychodząc z założenia, że to robią – Tronti zawsze miał zdolność do zbicia nas z pantałyku [spiazzarti]. Kiedy lądowałyśmy w miejscu, które wydawało się stabilne, nagle zdawaliśmy sobie sobie sprawę, że było ono w rzeczywistości ruchome i musiałyśmy ponownie skakać, aby znaleźć kolejne lądowisko. Tronti uwielbiał używać oksymoronów – tak jak wtedy, gdy nazwał siebie „konserwatywnym rewolucjonistą”[13] – co nie miało to nic wspólnego z upodobaniem do prowokacji, a tym bardziej z epatowaniem burżuazyjnością. To była ryzykowna umiejętność poruszania się tam, gdzie niebezpieczeństwo jest największe – jak sugerował jego ukochany Hölderlin – czyli właśnie w sprzeczności, by uczynić z niej motor wywrotowej myśli. „Z największym ekstremizmem będę powtarzał do końca: ta forma życia i świata nie może być zaakceptowana!”. Polityka o zachodzie słońca[14] nie była synonimem wyrzeczenia się, bynajmniej; można by po raz kolejny dyskutować, czy tam, gdzie Mario widział tragiczny zachód słońca, nie było możliwości nowych zorzy. Jedno jest pewne: musimy być leninowsko gotowi[15]. Zidentyfikować nowe sprzeczności – te centralne – i być gotowymi do bycia wyprowadzonym z równowagi [farsi spiazzare] przez clinamen[16], by skoczyć naprzód; z determinacją kogoś, kto stara się poznać wroga lepiej, niż wróg zna siebie. Z ciekawością szukać przyjaciół nawet w miejscach odległych od tego, w którym nas postawiono – zwłaszcza jeśli tam, gdzie lądujemy, znajdujemy ich coraz mniej.


Na koniec kilka osobistych wspomnień, które, jak powiedział Mario o Książce[17], mogą „zawierać trochę prawdy pod jednym warunkiem: jeśli są napisane ze świadomością zrobienia czegoś okropnego”[18].

Był 8 sierpnia 2000 roku, kiedy spotkałem go po raz pierwszy. Przeprowadzaliśmy współbadanie [conricerca] o operaizmie. Nie codziennie i nie w każdym życiu spotyka się wcielenie nie tyle książki, ale tej Książki. Książki tak niezwykłej, że wydawało się, że napisała się sama. Każde zdanie to zdanie przeciwko szefom i burżuazyjnej formie życia – bo Tronti był uosobieniem nieprzejednej nienawiści do szefów i burżuazyjnej formy życia. Tego 8 sierpnia, dwadzieścia trzy lata temu, zdziwił mnie widok Mario bawiącego się z małym czarnym kotkiem Pasquale. Potem opowiedział nam o tym, jak Pasquale pojawił się z myszą w pysku i wszystkie burżujki wokół zaczęły uciekać. Burżuazja się boi, skomentował z zadowoleniem, głaszcząc Pasquale.

Ta nienawiść w Mario była nieprzejednana, zawsze. To była nienawiść konstytuująca, od niej wychodziła polityka. W 2004 r. wziął udział w spotkaniu na temat przemocowości i bezprzemocowości. To straszny temat, który szybko odrzucił: nie ma opozycji między stosowaniem a niestosowaniem przemocy, powiedział, ale między przemocą a siłą. I znowu: jedna strona przeciwko drugiej, kwestia wyboru własnego obozu; nic dodać, nic ująć. Następnie, po cierpliwym wysłuchaniu łapiącej za serca – i pachnącej oportunizmem – przemowy na temat pacyfizmu, interweniował ze swoim potężnym spokojem. Nie krzyczał – bo nie ma takiej potrzeby, gdy to same słowa eksplodują; ważył każde z nich. (Tronti nigdy nie powtarzał tego, co już wiadome: mówił z rozmysłem, mówił myśląc, a to niezwykła rzadkość, nawet w naszych kręgach.) Powiedział wtedy tylko: „Chodzi o to: jak sprawić, by zapłacili”, po czym wielu krew zamarzła w żyłach, a w umysłach nielicznych rozpalił się ognień. Tak – bo Mario zawsze dochodził do sedna, do korzeni rzeczy. A korzenie, jak już wiemy, są tam, na górze. To właśnie tam trzeba się dostać, aby wykorzeniać i przesadzać.

Ostatni raz rozmawialiśmy w zeszły piątek, kiedy dał mi kilka wskazówek na temat swojego ostatniego dużego projektu, Per un atlante della memoria operaia (Atlas pamięci robotniczej). Do samego końca uprawiał swoje rzepy w ogrodzie, jak w cytacie z Montaigne’a: „moje rzepy to konflikty między ludźmi, swobodnie i antagonistycznie zorganizowane albo w celu zachowania świata takim, jakim jest, albo w celu obalenia go od dołu do góry”.


Mario Tronti nie był wyłącznie ekscesem w historii marksizmu, ale wyjątkiem, w silnym, schmittiańskim sensie[19]. Operaistyczny i marksowski, a więc nie marksistowski. Jest przed i jest po Operai e capitale, i jest przed i po Trontim. Dziękuję za wszystko to, co – pomiędzy tym przełomowym 8 sierpnia a tym strasznym 7 sierpnia, przed i po, od razu – napisałeś i za to, co powiedziałeś. Dziękuję za twoje pełne myśli milczenie i za nauczenie nas, jak stać się tym, kim jesteśmy – za nauczenie nas patrzenia na świat. Patrzenia na niego ponownie, patrzenia na niego od nowa, patrzenia na niego po raz pierwszy. Za dostrzeżenie tego, czego nie widzieliśmy wcześniej. I za zrozumienie, że samo ujrzenie tego świata wystarczy, by go radykalnie znienawidzić.

Pierwotna publikacja: Machina

Data publikacji: 08.08.2023


[1] DeriveApprodi (dosł. DryfyLądowiska) to włoskie wydawnictwo założone w 1998 roku przez osoby z czasopisma o tej samej nazwie powstałego w 1992. Jego działalność skupiona jest przede wszystkim na dokumentowaniu burzliwej historii włoskiego ruchu robotniczego i towarzyszących mu teorii. DeriveApprodi podąża też za najnowszymi ruchami politycznymi, nie tylko poprzez wydawane książki, ale również poprzez teksty publikowane w internetowym magazynie „Machina”, gdzie oryginalnie ukazał się niniejszy tekst.

[2] Włoski czasownik spiazzare oznacza (szczególnie w kontekście sportów) „zmylić”, „przechytrzyć” albo „kiwać”. W kontekście ekonomii oznacza natomiast „wyprzeć” albo „zastąpić”. W późniejszym okresie swojej działalności Tronti odszedł od stricte marksistowskiego dyskursu i zbliżył się do myśli katolickiej oraz teologii politycznej, stąd też mowa jest o zastąpieniu klasyki komunistycznej przez postać Jezusa.

[3] Mowa o mesjanistycznej koncepcji rewolucji Waltera Benjamina. Pisał on, że nasze pokolenie, jak „każde pokolenie przed nami”, jest obdarzone „słabą mesjańską siłą”, czyli innymi słowy potencjałem do bycia faktycznymi Mesjaszami, których wyczekiwały pokolenia przeszłe, walczące o wolność. Zadaniem rewolucji jest więc mszczenie minionych już rewolucji, bycie zbawieniem, które dla nich nie nadeszło – „[…] w wyobrażeniu szczęścia nieuchronnie pobrzmiewa wyobrażenie zbawienia.” W. Benjamin, O pojęciu historii, [w:] Konstelacje. Wybór tekstów, tłum. A. Lipszyc, Kraków 2012, s. 311–312 (teza II).

[4] Nawiązanie do tekstu Trontiego pt. Karl und Carl poświęconego Karolowi Marksowi i Carlowi Schmittowi.

[5] PCI – Partito Comunista Italiano – Włoska Partia Komunistyczna.

[6] Prospekt to rodzaj długiej, szerokiej i prostej alei charakterystycznej dla urbanistyki największych rosyjskich miast, której przykładem jest właśnie Newski Prospekt, główna ulica Petersburga. Trzymając się metafor teologicznych, można powiedzieć, że „polityczne ścieżki nigdy nie są szerokimi bramami i przestronnymi drogami, a raczej są kręte i przecinają je wąskie, proste drogi, którymi trzeba podążyć.”

[7] „Odwrócenie się plecami do przyszłości”, które miałby przejawiać Tronti, można rozumieć w różnych kontekstach. Po pierwsze, jego teksty z Operai e capitale komentowały bieżącą rzeczywistość, ale zawsze w odniesieniu do klasyków teorii (nie tylko markistowskiej). Po drugie, pod koniec lat 90. Tronti przejawiał znaczny pesymizm i zdawał się nie dostrzegać możliwości uprawiania wydajnej polityki klasowej po porażce operaizmu i autonomii robotniczej. Po trzecie, wraz z początkiem XXI wieku u Trontiego nastąpił swoisty zwrot ku refleksji nad duchowością, a w jego tekstach zaczęła coraz częściej pojawiać się introspekcja. Niemniej, jak zauważa Roggero, każdy z tych elementów jest tylko pozornym przejawem odwrócenia się od troski o przyszłość i myślenia politycznego.

[8] M. Tronti, Operai e capitale, Roma 2006, s. 8.

[9] „Ruch robotniczy nie został pokonany przez kapitalizm. Ruch robotniczy został pokonany przez demokrację. Jest to stwierdzenie problemu, który stawia przed nami stulecie. Fakt, die Sache selbst (rzecz sama w sobie), o kórym musimy teraz myśleć”. M. Tronti, Tesi su Benjamin [Tezy o Benjaminie], [w:] La politica al tramonto, Torino 1998, s. 195.

[10] Tytuł noszony przez władców zarówno greckich miast-państw jak i monarchii okresu hellenistycznego. Na język polski tłumaczony jako „król”.

[11] Łac. termin oznaczajacy autorytet, osobę posiadającą społeczne poważanie i silne wpływy.

[12] Władza niższa sprawowana w starożytnym Rzymie przez niższych urzędników.

[13] „Nazywając siebie «konserwatywnym rewolucjonistą», Tronti w rzeczywistości ma na celu podkreślenie swojej krytyki całej tradycji ruchu robotniczego.  Na łamach Dello spirito libero (O wolnym duchu, wyd. Milano 2015) pisał na przykład o sowieckim Październiku, że rewolucja «nie była wydarzeniem eschatologicznym» i że «nie przygotowała przepisu na kuchnię przyszłości». Była to raczej «desperacka i udana próba powstrzymania nadciągającej złej teraźniejszości, zatrzymania wojny, znalezienia lekarstwa na głód chłopów, odpowiedzi na wyzyskiwany trud robotników». Jego porażka wynikała zatem z poddania się logice modernizacji, a nie z niezdolności do dotrzymania kroku kapitalistycznemu rozwojowi. W rzeczywistości głównym błędem, o który Tronti obwiniał Marksa i cały ruch, jest kultywowanie iluzji, że można ścigać kapitał na polu modernizacji. «Ruch robotniczy popełnił błąd, gdy podążył za Marksem apologetą burżuazji, a odnalazł drogę, gdy podążył za Marksem krytykiem ekonomii politycznej». Jak bowiem pisał Tronti: «Nie można być bardziej nowoczesnym niż kapitalizm». Krytyka, którą dzisiejszy «rewolucyjny konserwatysta» Tronti kieruje pod adresem ruchu robotniczego i marksizmu, jest oczywiście również samokrytyką, która retrospektywnie obejmuje okres operaistyczny. «Granicą operaismo», czytamy w Dello spirito libero, «było bycie marksistowskim ponad miarę», a «konieczność bycia zawsze absolutnie nowoczesnym, w tej radykalnie antagonistycznej szkole kształcenia (scuola di formazione), okazała się ostatecznie aktem podporządkowania»” (D. Palano, Il demone di Tronti, „Tysm Review”, 26.02.2018, https://tysm.org/il-demone-di-tronti/).

[14] La politica al tramonto (Polityka o zachodzie słońca) – tytuł książki Trontiego z 1998, która jest dosyć pesymistycznym spojrzeniem na historię walk politycznych w XX wieku.

[15] Lenin jest postacią przewijającą się regularnie na kartach operaizmu, co bywa źródłem wielu kontrowersji. Sam Roggero opisuje stosunek operaistów do Lenina jako „czytanie Lenina poza Leninem” – analogiczne do książki Marx oltre Marx (Marks poza Marksem) Negriego. Przechwycili oni Lenina leninizmu – Lenina państwowca – i uchwycili go jako postać insurekcyjną, „cały czas nieustannie próbującą wymusić, przerwać i odwrócić rozwój kapitału”, na przekór jakiemukolwiek „obiektywnemu biegowi” historii. Leninowska gotowość oznacza w tym kontekście bycie przygotowanym na okazję, na dobry moment, by wykoleić rozwój kapitalizmu na przekór jakiemukolwiek marksistowskiemu determinizmowi. Nie jednak po to, by skierować historię na tory państwa proletariackiego, „socjalizmu realnego”, jak chciałaby to leninowska ortodoksja. Wręcz przeciwnie – autonomia to „zniszczenie arché” (L. Carvalho, A Laughter That Will Bury You All: The Antagonistic Gesture of Autonomia and Operaismo, London 2020, s. 90).

[16] Clinamen to łaciński termin, który znany jest głównie z pism Lukrecjusza. Opisywał on nim chaotyczne i nieprzewidywalne ruchy cząstek, z których miałaby wynikać możliwość wolnej woli człowieka. We współczesnej filozofii terminem tym opisuje się często możliwość wykroczenia człowieka poza dominujące trendy czy ideologie, na przekór determinizmowi.

[17] Mowa o Operai e capitale (Robotnicy i kapitał), najbardziej znanej książce Trontiego z 1966 (wersja poszerzona w 1971), która stała się fundamentalnym tekstem dla włoskiego operaizmu i na którą składają się głównie teksty z czasopism „Quaderni Rossi” (Czerwone Zeszyty) oraz „Classe Operaia” (Klasa Robotnicza) pochodzące z lat 60. W języku polskim ukazały się dotychczas dwa teksty z tej książki: Lenin w Anglii oraz Fabryka i społeczeństwo – oba w czasopiśmie „Praktyka Teoretyczna”. W 2019 roku nakładem Verso Books ukazało się tłumaczenie całości na jezyk angielski, Workers and Capital. Przy tej okazji warto dodać, że w jezyku polskim ukazał się jeszcze jeden tekst Trontiego pt. Klasa, rozdział z Lessico Marxiano (Leksykon Marksowski) wydanego w polsce w 2014 r. jako Marks. Nowe perspektywy.

[18] Dalsza część tego cytatu brzmi: „Jeśli ktoś musi pisać, aby działać, świadczy to o tym, że walka jest daleko w tyle. Słowa, niezależnie jak się je dobierze, zawsze brzmią jak burżuazyjne bzdury. Ale tak to już jest. W społeczeństwie wroga nie ma wolnego wyboru środków do walki z nim. Broń do proletariackich powstań zawsze pochodziła z arsenałów szefów” (M. Tronti, Operai e capitale, Roma 2006, s. 14). Roggero prawdopodobnie wyraża tutaj ten sam sentyment, jaki Tronti wyrażał wobec walki rewolucyjnej – słowa są zawsze ułomne i wyrażają niedomaganie po stronie czynów. Parafrazując: jeśli musimy pisać Trontiemu eulogie, to już jest źle. Kondycja ruchu jest w kiepskim stanie – Tronti nie jest wiecznie żywy w walce, tylko musi być utrwalany w tekstach pożegnalnych, przy użyciu słów, a nie czynów. Słów, które nie dość, że spłaszczają jego życie i myśl, to „zawsze brzmią jak burżuazyjne bzdury”.

[19] Roggero odwołuje się w tym miesjcu do pojęcia „wyjątku” oraz „stanu wyjątkowego” z filozofii politycznej Carla Schmitta. Jak czytamy w Teologii politycznej (Warszawa 2012, s. 45), „Suwerenny jest ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym”. Suweren stanowi o zerwaniach w prawie – momentach, kiedy nagle naruszana jest ciągłość jego stosowania, bez zewnętrznego powodu, poza apodyktyczną wolą samego suwerena. W tym przypadku podobnie możemy odczytywać stosunek Trontiego do tradycji marksistowskiej – jest jak suweren, który zarządza o jej zawieszeniu i rozporządza nią, idąc z nią w zupełnie innym kierunku.

„Niebo na wyciągnięcie ręki”

„niebo na wyciągnięcie ręki”

Francja mści się na policji


5 nocy temu, 27 czerwca, zamordowany został Naël, nastolatek algierskiego pochodzenia. W konsekwencji w całej francji wybuchły protesty i zamieszki. To już kolejna fala takich walk, które na dobre zadebiutowały 3-miesięcznymi zamieszkami z 2005 roku. Ma ona też silny związek z walkami z niedawną „reformą” emerytalną, jako że również występuje przeciwko trudnym warunkom życia, pracy i policji. Niektóre analizy tamtych wydarzeń wskazywały, że młode osoby z blokowisk były wtedy wielkim nieobecnym[1] – te starcia jednak sprawiły, że na ulice znów wróciły „tłumy spoza patologicznego świata Macrona, co być może oznacza, że jest większa szansa na teraźniejsze czy przyszłe splątanie ze sobą walk i grup ludzi tak, by wszystkie ruchy zostały wzajemnie wmocnione.

Wszystko to powinniśmy też rozpatrzyć w kontekście reakcji „naszego” rządu. Morawiecki już skorzystał z okazji, by szczuć na osoby imigranckie i uchodźcze na potrzeby zbliżającej się wielkimi krokami kampanii wyborczej („Nie chcemy takich scen na polskich ulicach – Nasz plan to Europa Bezpiecznych Granic). W tej proto-faszystowskiej rzeczywistości walka osób koloru, które w Europie są obywatelami drugiej kategorii, powinna się spotkać z naszą solidarnością i możliwie dużym współudziałem. Chcemy takich scen na polskich ulicach, bo oznaczają one destabilizację tego anty-ludzkiego, policyjnego porządku i szansę na życie, wbrew zaciskającej się na naszych szyjach pętli Twierdzy Europa.

Pierwszy tekst jest krótką impresją z początku trwającego powstania. Drugi czyni kilka komentarzy na temat tego, co jest pożywką dla rewolty, o związku powstańców z ich otoczeniem i przyszłości zamieszek. Jeśli jesteście zainteresowane jego tłem historycznym, polecamy niedawno opublikowany artykuł CrimethInc., a jeśli interesuje was rozwinięcie zagadnień strategicznych, polecamy fragmenty Insurekcji, która nadchodzi, która garściami korzystała z doświadczenia walk z 2005 roku – Against the Metropolis i En Route!

Tout le monde déteste la police!


Kiedy rodzą się insurekcje

pierwotnie upublikowane na paris-luttes.info

Atakując stary świat

Całe pokolenie młodych ludzi przypuściło szturm na stary świat i jego fałszywe obietnice – na ratusze, szkoły, mediateki, centra kultury, supermarkety, banki i salony optyczne. To, co wydarzyło się w nocy z 27 na 28 czerwca, wykraczało daleko poza kwestię policyjnej przemocy. Ci młodzi uznali, że dotarli do granicy tolerowania policyjnej dominacji i natychmiastowo wypowiedzieli jej wojnę. I, co naturalne, zdecydowali się podjąć walkę z polityczną i ekonomiczną dominacją, która ciąży na ich życiach i przyszłości. Ataków z tych dwóch nocy – i wszystkich następnych – nie da się zrozumieć w żaden inny sposób, a już w ogóle jako niepowiązanych ze sobą.

Chwała powstańcom

Kiedy jej brat został zastrzelony, porzucona i zgettoizowana młodzież odpowiedziała bezkompromisową falą ognia. Najpierw przeciwko policji, a następnie przeciwko wszystkim siłom społecznym, które ją relegują i dominują. W Clichy powstaniec rzucił w policjantów czymś, co wyglądało jak granat. W Roubaix do trzymania policji na dystans użyto moździerza wystrzeliwującego 800 pocisków na minutę. W Vigneux kamery monitoringu zostały zestrzelone. W Neuilly-sur-Marne powstańcy wtargnęli na parking komisariatu i podpalili radiowozy. Przeprowadzono też niezliczone ataki na inne posterunki policji, z różnym skutkiem. W Dammarie-les-Lys i Trappes oddziały powstańcze zmusiły policję do opuszczenia posterunku. Ratusze też nieźle dostały: Val Fourré w Mantes-la-Jolie poszedł z dymem, podobnie jak Garges-lès-Gonnesse, z kolei ratusz w Mons-en-Barouel został splądrowany. Amiens, Île-Saint-Denis, Montreuil, Romainville: lista zaatakowanych i zniszczonych ratuszy jest tak długa, jak akty oskarżenia Sarkozy’ego. W Nanterre prefektura została zaatakowana fajerwerkami. Jednocześnie płomienie ogarnęły autobusy i tramwaje, szkoły i ośrodki kultury, supermarkety i bary szybkiej obsługi, salony optyczne i banki. W nocy 28 czerwca, podczas gdy deputowany LFI złapany dzień wcześniej w Nanterre przy próbie politycznej rekuperacji dochodził do siebie[2], powstańcy zaatakowali więzienie Fresnes, zmuszając państwo do rozmieszczenia antyterrorystów w obawie przed masową ucieczką.

Żaden separatyzm nie będzie tolerowany

Ta mała lewicowa karuzela [spierdolenia – przyp. red.], spiesząca, by zrekuperować rewoltę i ustawić się w roli prawowitego rzecznika i przedstawiciela tej powstańczej młodzieży, jest zardzewiała; jej piski irytują. „Niepożądanym”, których państwo wsadza w dzielnice relegacji i wykluczenia społecznego, nie wystarczają już obietnice polityki, tak jak petycje wzywające do rozwiązania BRAV-M[3]. Nic nie rozwiązuje porządku społecznego tak jak powstania czy przemiany pokoleniowe i młodzi ludzie to zrozumieli. Ich bunt jest bezkompromisową krytyką każdego aspektu ich zdominowanego życia. Mają dość gównianego, drogiego transportu, który jest dobry na tyle, by dowieźć do kopalni węgla, patrolowanej przez uzbrojonych paramilitarnych rekrutów. Mają dość szkół i nadzoru kulturowego, które narzucają swój format i podporządkowują całą naukę imperatywowi orientacji zawodowej i pracy. Mają dość Aldi i Lidla, gdzie wszystko przypomina im o ich ubóstwie, a każdy wybór jest wymuszony. Dość tych ulic bez przyszłości, najeżonych kamerami i patrolami, które przesłaniają im horyzonty i które nauczyli się z góry kochać. Dość McDonalda i jego bezdusznych hamburgerów, optyka i jego drogich oprawek, bankomatów, które drwią z ich pustych kieszeni. Dość tych wszystkich fałszywych potrzeb, tych wszystkich sztucznych pragnień, które są nam narzucane.

Panika na pokładzie

Dziś rano prawicowy burmistrz Neuilly-sur-Marne oświadczył: „Atakowana jest sama istota służb publicznych i Republiki”. Z kolei przedwczoraj posłanka NUPES[4] Sabrina Sebaihi skrytykowała tych, którzy spieszą robić z młodych ludzi z blokowisk „dzikusów”. Obie strony politycznego spektrum panikują. Jak mogą przywrócić porządek, by za bardzo nie ucierpieć przez nieporządek – albo nawet spróbować na nim skorzystać? Sygnały z rządu się mnożą, ale nie bez sprzeczności: mieliśmy jednocześnie minutę ciszy w Zgromadzeniu i przemówienia Darmanina, i pilne użycie dronów razem z zapowiedzią rozmieszczenia 40 tys. policjantów w całym kraju. Podczas gdy klasa polityczna była zajęta, ludzie byli na ulicach. Place de la Préfecture w Nanterre jest już przepełniony. Wszyscy wiedzą, że marche blanche dla Naëla zwiastuje całonocną zabawę dla psów[5].

Sforsować niebo

Stawką w tym wszystkim jest sprawne funkcjonowanie politycznej, gospodarczej i policyjnej dominacji nad tym społeczeństwem. Jego wygnańcy z blokowisk nie mają dokąd pójść, ale nie godzą się też na przyjęcie swojego położenia pogodzenie się ze swoją kondycją powszechnych outsiderów. Zdają sobie sprawę, że żadne reformy nie rozwiążą ich problemów, bo wiedzą, że ten świat został zbudowany na ich wykluczeniu i tylko dzięki niemu może przetrwać. W swoich sercach noszą nowy świat. Wiedzą, że aby rozkwitł, będą musieli przełamać betonowe piekło i raz na zawsze pozbyć się jego zagorzałych obrońców. Gliniarze, politycy, urzędnicy, szefowie, urbaniści: nie ujdzie wam to na sucho. Coś się zmieniło. Ci młodzi ludzie stali się samoświadomą siłą. Mają niebo na wyciągnięcie ręki.

Sprawiedliwość dla wszystkich.
Godność dla wszystkich.
Wolność dla wszystkich.

Powstańcy w metropolii

Wspierając rewoltę

pierwotnie opublikowane na Entêtement

Policja raz kolejny skradła komuś życie. Wideo z morderstwa Nahela poruszyło wielu i wstrząsnęło ludzką wrażliwością, reaktywując pamięć o policyjnych okrucieństwach. W obliczu tego horroru wiara w sprawiedliwość i legitymizację państwa została zepchnięta na bok przez pojawienie się tego dobrego uczucia, jakim jest zemsta. To uczucie jest wspólne dla całej Francji: od Nanterre przez Marsylię, Aulnay-sous-Bois, Lyon, Brest, Gujanę, aż po Belgię – lista jest długa. Zemsta stała się koniecznością.

Te trzy noce rewolty pokazały, że połączenie słów i gestów poprzez zmaterializowanie wspólnego uczucia, które napędza tę przerażającą porządek społeczny rewoltę, nadal jest możliwe. I porządek społeczny po raz kolejny ulega pęknięciu. Biorąc to pod uwagę, musi on znów wzmocnić polityczną i nekropolityczną autonomię policji: obecność BRI, GIGN i RAID w operacjach policyjnych pokazuje niezdolność rządu do opanowania sytuacji. Zeszłej nocy były one zmuszone strzelać do tłumu, próbując stłumić determinację rebeliantów.

Siła tej rewolty polega na tym, że ci młodzi i nie-tak-młodzi rebelianci wychodzą od tego, co zwysłowe i namacalne, a nie od polityki czy jakiejkolwiek ideologii. To najlepsza pożywka dla zbiorowej inteligencji, a każda z tych nocy buntu była okazją do wykorzystania jej w praktyce. Dzięki temu, niektóre ratusze, posterunki policji czy infrastruktura olimpijska nabrały ładnego koloru.

Często to właśnie w czasie rewolty życie w mieście nabiera pełnego znaczenia. Bo miasto nie jest już postrzegane jako obca przestrzeń, ale jest wreszcie doświadczane jako coś własnego: dla siebie i dla innych – tych, którzy decydują się zaryzykować i zamienić swoje otoczenie w przestrzeń konfliktu. Rebelianci znają każdy zakamarek dzielnic i miast, co pozwala im opracować strategie odpowiednie dla danego miejsca i udaremnić utrzymanie porządku. Jeśli chodzi o plądrowanie i niszczenie, są to po prostu sposoby przywłaszczenia sobie tego, co ten świat sprzedaje i gloryfikuje. Stąd sceny radości, gdy sklep zostaje splądrowany; nie trzeba się wysilać, by zdobyć ładne ubrania – wystarczy sobie pomóc.

Siła tego buntu i jego potencjalne metamorfozy zależą od tego, jak się rozprzestrzeni. Im mniejsza centralizacja, tym mniejsza władza nad rebeliantami. Każde miasto i każda dzielnica jest jego potencjalnym ogniskiem, a zatem potencjalnym nośnikiem afirmacji zrywu [la rupture] z przeszłością, który obecnie ma miejsce.

Wszyscy wiemy, co robić – nie ma potrzeby mówić nic więcej.


[1] „Jedynym ruchem, który nie został włączony do walki, jest rewolta banlieues. Nie udało się też tym razem nawiązać kontaktu między petits blanc (najbiedniejszą grupą białego proletariatu) a barbares (francuskimi dziećmi imigrantów, „rdzennymi mieszkańcami republiki”). Ma to znaczenie, jak zobaczymy później, ponieważ stawką jest tu możliwa globalna rewolucja, połączenie Północy i Południa.”, The Class Struggle in France, Maurizio Lazzarato, Ill Will, 15.04.23

[2] przyp. red.: Carlos Bilongo, wspomniany deputowany, najwyraźniej był na miejscu starć i starał się zbić na nich kapitał polityczny – czyli je zrekuperować, skooptować, przejąć na swoje polityczne potrzeby. To, że Bilongo „dochodził do siebie” po konfrontacji z osobami na ulicy jest tu wspomniane raczej żartem – został tylko lekko uderzony w głowę wyrzutnią fajerwerek, co nie spowodowało żadnego urazu. Może jedynie dumy.

[3] przyp. red.: BRAV-M – zmotoryzowane jednostki policji, które zdobyły niesławę podczas walk przeciwko reformie emerytalnej za swoją wyjątkową brutalność.

[4] przyp. red.: NUPES (Nouvelle Union populaire écologique et sociale) – lewicowy sojusz wyborczy, założony przez Jeana-Luca Mélenchona, zrzeszający większość francuskich partii lewicowych.

[5] przyp. red.: I tak faktycznie było, bo zaraz demonstracja została zagazowana przez policję i zamieniła się w zamieszki, które trwały całą noc.