Niewidzialny komitet:

insurekcja, która nadchodzi

przeciwko metropolii


[Od osób tłumaczących]
Jeden z rozdziałów Insurekcji, która nadchodzi (Krąg czwarty: „Prościej, fajniej, mobilniej, bezpieczniej!”). Jest w nim mowa o metropolii – teatrze konfliktu wielu współczesnych starć z siłami porządku. Osoby autorskie chcą pokazać z jak wrogim otoczeniem muszą mierzyć się współcześni powstańcy i je objaśnić, by umożliwić skuteczniejszą walkę.

Część naszej serii Ruchy przeciwko bezRuchowi, o politycznym bezruchu i wszystkim, co mu się przeciwstawiają.


Dość już mówienia o „mieście” i „wsi”, a już w ogóle o ich odwiecznej opozycji. Widok, który się przed nami roztacza, w ogóle ich nie przypomina – ani z daleka ani z bliska. To raczej jednolita urbanistyczna powłoka, bez formy i porządku; obszar opustoszały, nieokreślony i nieograniczony; globalne kontinuum umuzealnionych ścisłych centrów i parków krajobrazowych, blokowisk i gospodarstw rolnych, stref przemysłowych i osiedli deweloperskich, wiejskich gîte[1] i sieciowych barów: metropolia. Oczywiście, istniały miasta starożytne, tak samo jak średniowieczne czy nowożytne. Ale nie ma czegoś takiego, jak miasta metropolitalne. Metropolia żąda aneksji wszystkich terytoriów. Wszystko tu współżyje, nie tyle geograficznie, co poprzez splątanie swoich sieci.

Właśnie dlatego, że miasto prawie zaniknęło, jest teraz fetyszyzowane – tak samo jak Historia. Byłe manufaktury w Lille stają się salami widowiskowymi, a zabetonowane centrum Le Havre jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Pekińskie hutongi, które kiedyś otaczały Zakazane Miasto, zostały rozebrane i zastąpione podróbkami umieszczonymi kawałek dalej w ramach ciekawostki. W Troyes stoją budynki z pustaków obudowane murem pruskim – pastisz przywodzący na myśl butiki w stylu wiktoriańskim w paryskim Disneylandzie. Dla historycznych centrów, które przez długi czas były zarzewiami buntu, w organizmie metropolii znalazło się miejsce – teraz są oddane turystyce i ostentacyjnej konsumpcji. Są wysepkami komercyjnej bajki, utrzymywanej jarmarkami i estetyką, ale także siłą. Duszący sentymentalizm jarmarków świątecznych jest okupiony stale rosnącą liczbą ochroniarzy i patroli. Kontrola wspaniale wtapia się w komercyjny krajobraz, pokazując swoje autorytarne oblicze każdemu, kto zechce je zobaczyć. To pomieszane czasy, czasy mieszania się muzyki, pałek teleskopowych i waty cukrowej; nadzór policyjny dodaje tu tylko uroku!

Ten posmak autentyczności-w-cudzysłowie i idąca z nią w parze kontrola towarzyszy drobnomieszczaństwu w ich kolonizacji ubogich dzielnic. Wyparci ze ścisłych centrów, udają się tam, aby odnaleźć „życie sąsiedzkie” którego nigdy nie znajdą w prefabrykowanych domach firmy Maisons Phénix[2]. Przeganiając z tych dzielnic biednych, samochody i imigrantów, sprawiając, by były schludne i usuwając wszystkie zarazki, rozwalają w drobny mak wszystko to, czego w nich szukali. Na miejskich billboardach śmieciarz i ochroniarz podają sobie ręce, a slogan głosi: „Montauban, czyste miasto”.


Kontrola wspaniale wtapia się w komercyjny krajobraz, pokazując swoje autorytarne oblicze każdemu, kto zechce je zobaczyć.


Ta sama przyzwoitość, która zmusza urbanistów do tego, by nie mówili już o „mieście”, które zniszczyli, ale o „obszarze miejskim”, powinna skłonić ich również do niemówienia już o „wsi”, której też już nie ma. To, co zajmuje jej miejsce, to krajobraz dla zestresowanych, wykorzenionych mas; przeszłość, którą łatwo teraz zainscenizować, gdy liczba chłopów tak zmalała. To kampania marketingowa wdrożona na „terytorium”, gdzie wszystko musi być albo wycenione, albo zyskać status dziedzictwa narodowego. Wszędzie, aż po najbardziej odległe kościelne dzwonnice, panuje ta sama lodowata pustka.

Metropolia jest równoczesną śmiercią miasta i wsi na skrzyżowaniu wszystkich klas średnich – pośrodku klasy średniej, która od „ucieczki ze wsi”[3] po „peryurbanizację”[4] rozciąga się w nieskończoność. Zeszklenie[5] globalnego terytorium jest godne cynizmu właściwego współczesnej architekturze. Licea, szpitale i mediateki są różnymi wariantami tego samego motywu: przejrzystości, neutralności, jednolitości. Masywne, płynne budynki, przy projektowaniu których nie trzeba było wiedzieć, co będą mieściły, a które mogłyby znajdować się i tutaj, i gdziekolwiek indziej. Co można zrobić ze wszystkimi biurowcami przy La Défense, La Part Dieu czy Euralille? Określenie flambant neuf mówi wszystko na ten temat[6]. Szkocki podróżnik świadczy o wyjątkowym splendorze siły płomieni po tym jak w maju 1871 roku powstańcy spalili paryski ratusz:

„Nigdy nie wyobrażałem sobie nic piękniejszego: to znakomite. Ludzie Komuny są przerażającymi szubrawcami, temu nie zaprzeczę; ale cóż za artyści! I nie byli nawet świadomi swego własnego dzieła! (…) Widziałem ruiny Amalfi skąpane w lazurowych falach Morza Śródziemnego, ruiny świątyni Tung-hoor w Punjabie; widziałem Rzym i wiele innych rzeczy: nic jednak nie dorównuje temu, co własnymi oczyma ujrzałem dzisiejszej nocy.”

W metropolitalnej plątaninie pozostaje uwięzionych kilka fragmentów miasta i kilka pozostałości wsi, ale żywe są jedynie dzielnice relegacji[7]. Paradoks polega na tym, że miejsca, które sprawiają wrażenie najbardziej niezamieszkiwalnych, są jedynymi, w których nadal w jakiś sposób się mieszka. W starym zeskłotowanym baraku zawsze będzie więcej życia niż w tych luksusowych apartamentach, do których można tylko wstawić swoje meble, udoskonalić wystrój i czekać na kolejną przeprowadzkę. W wielu megalopolis slumsy są ostatnimi żyjącymi i nadającymi się do zamieszkania miejscami – i najbardziej zabójczymi, co nie jest szczególnie zaskakujące. Są przeciwieństwem elektronicznego wystroju światowej metropolii. Miasta-sypialnie na północnych przedmieściach [banlieue] Paryża, opuszczone przez polujące na domki z ogródkiem drobnomieszczaństwo, a przywrócone do życia przez masowe bezrobocie, płoną jaśniejszym światłem niż Dzielnica Łacińska[8] – bijącym zarówno ze słów, jak i ognia.

Pożoga listopada 2005 roku[9] nie była rezultatem ekstremalnego wywłaszczenia, jak się to często przedstawiało – przeciwnie, wynikała z pełnego zawłaszczenia terytorium. Jasne, można palić samochody, bo jest się wkurwionym, ale całomiesięczne rozniecanie zamieszek i ciągłe trzymanie policji w szachu wymaga wiedzy o tym, jak się organizować, porozumienia i współudziału, trzeba perfekcyjnie znać teren, mieć wspólny język i wroga. Ogień rozprzestrzeniał się pomimo kilometrów i tygodni. Pierwszym płomieniom odpowiadały kolejne – tam, gdzie najmniej się ich spodziewano. Gdy plotki roznoszą w zgiełku, nie da się ich podsłuchać[10].


W starym zeskłotowanym baraku zawsze będzie więcej życia niż w tych luksusowych apartamentach, do których można tylko wstawić swoje meble, udoskonalić wystrój i czekać na kolejną przeprowadzkę.


Metropolia jest terenem nieustannego konfliktu o niskiej intensywności[11], w którym zdobycie Basry, Mogadiszu czy Nablusu wyznacza jedynie jego punkty kulminacyjne. Miasta były przez długi czas miejscami omijanymi przez wojsko – co najwyżej się je oblegało – metropolia jest jednak w pełni kompatybilna z wojną. Konflikt zbrojny to jedynie moment w jej ciągłej rekonfiguracji. Bitwy prowadzone przez światowe potęgi przypominają policyjną robotę w czarnych dziurach metropolii, którą ciągle trzeba zaczynać od nowa – „czy to w Burkina Faso, Południowym Bronxie, w Kamagasaki, Chiapas czy La Courneuve.” Celem „interwencji” nie tyle jest zwycięstwo, czy nawet przywrócenie porządku i pokoju, co kontynuacja zawsze rozpoczętego projektu zabezpieczania. Wojny nie można już wyizolować w czasie – zamiast tego rozszczepia się ona w serię wojskowych i policyjnych mikro-operacji, mających zagwarantować bezpieczeństwo.

Policja i wojsko ewoluują równolegle i idą ze sobą ramię w ramię: kryminolog żąda, aby CRS[12] przeorganizowało się w małe, wyspecjalizowane i mobilne oddziały; wojsko, kolebka metod dyscyplinarnych, kwestionuje swoją hierarchiczną organizację. Oficer NATO wdraża do swojego batalionu grenadierów „metodę partycypacyjną, w ramach której wszyscy uczestniczą w analizie, przygotowaniu, wykonaniu i ewaluacji akcji. Plan jest całymi dniami rozważany i rewidowany w trakcie treningów i z uwzględnieniem najnowszych informacji (…). Nic tak nie spaja zespołu i nie podbudowuje jego morale jak grupowe planowanie.”

Siły zbrojnie nie tylko przystosowują się do metropolii – również ją kształtują. W ten sposób izraelscy żołnierze od czasu bitwy pod Nablusem stali się projektantami wnętrz. Zmuszeni przez palestyńskich partyzantów do opuszczenia ulic, które stały się dla nich zbyt niebezpieczne, nauczyli się przemieszczać w pionie i w poziomie przez miejskie konstrukcje, wybijając w sufitach i ścianach dziury. Oficer Sił Obronnych Izraela, absolwent filozofii, tłumaczy:

„Wróg postrzega przestrzeń w tradycyjny, klasyczny sposób, a ja nie zgadzam się na podążanie za taką interpretacją i wpadanie w jego pułapki. (…) Chcę go zaskoczyć! To jest istota wojny. Muszę wygrać. (…) Wybrałem więc metodologię, która przeprowadzi mnie przez ściany. (…) Pozwoli być jak robak, który idzie naprzód, zjadając wszystko, co znajdzie na swojej drodze.”

Przestrzeń miejska to więcej niż tylko teatr konfliktu, to również jego narzędzie. Wszystko to przywodzi na myśl radę, tym razem dla stronnictwa insurekcyjnego, której udzielił Blanqui[13]. Zalecił on przyszłym powstańcom Paryża, żeby w ramach obrony swoich pozycji przejęli domy stojące przy zabarykadowanych przez nich ulicach; żeby przebili się przez ich mury, by je ze sobą połączyć; żeby zniszczyli schody na pierwsze piętro i wybili dziury w podłodze, by móc obronić się przed potencjalnymi atakującymi; żeby drzwiami zabarykadowali okna i zamienili każde piętro w stanowisko strzeleckie.

Metropolia to nie tylko zurbanizowany klaster, ostateczne zderzenie miasta z wsią – to również przepływ istot i rzeczy. Prąd, który przenika przez wszystko, przechodzi przez sieć światłowodową, przez trakcje TGV[14], satelity i kamery monitoringu: aby ten świat nigdy nie przestał biec ku swojej zagładzie. Prąd, który chciałby wszystko porwać swoją beznadziejną mobilnością, który mobilizuje wszystkich. W metropolii atakują cię informacje i wiele wrogich sił; tu nie pozostało nic, jak tylko biec; tu trudem staje się czekanie, nawet na kolejny wagon metra.

Namnażenie się środków transportu i komunikacji bez przerwy odrywa nas od tu i teraz, przez ciągłą pokusę bycia gdzieś indziej: złap pociąg TGV, RER[15] czy telefon – żeby być już tam. Jedyne, co taka mobilność implikuje, to wykorzenienie, izolację i wygnanie. Nikt by tego nie zniósł, gdyby z tą mobilnością zawsze nie wiązało się zabieranie ze sobą prywatnej przestrzeni, podręcznego wnętrza. Prywatna bańka nie pęka, a raczej płynie z prądem. To nie koniec owijania się w kokon[16], tylko wprawienie go w ruch. Od dworców, przez galerie handlowe i banki inwestycyjne, po hotele – wszędzie panuje ta tak banalna obcość, tak bardzo nam znajoma, że koniec końców nie pozostaje nic bardziej swojskiego od niej. Bujność metropolii jest przypadkową mieszanką określonych vibe’ów, które można bez końca rekombinować. Centra miast nie reklamują się jako identyczne, ale przedstawiają się jako oferty oryginalnych klimatów, pośród których ewoluujemy, wybierając jeden, porzucając drugi – jak na swego rodzaju egzystencjalnych zakupach, gdzie decydujemy pomiędzy stylami barów, ludzi, dizajnów albo playlistami na iPodzie. („Z moją empetrójką jestem panem mojego świata.”) Aby przetrwać ten otaczający nas uniformizm, naszym jedynym wyjściem pozostaje bez przerwy rekonstruować nasz świat wewnętrzny, jak dziecko, które wszędzie lepi ten sam zamek z piasku; jak Robinson, który odtwarza swój kupiecki światek na bezludnej wyspie – z tą różnicą, że naszą bezludną wyspą jest sama cywilizacja i że nas, nieustannie na niej lądujących, są miliardy.

Właśnie dlatego, że metropolia budowana jest na przepływie, jest ona jedną z najbardziej wrażliwych formacji, jakie kiedykolwiek stworzył człowiek. Elastyczna, subtelna, lecz wrażliwa. Wystarczy nagłe zamknięcie granic z powodu szalejącej epidemii, braki w zaopatrzeniu czy zorganizowane blokady arterii komunikacyjnych, a cała scenografia się wali i nie da się już zamaskować ciągle nawiedzających ją scen rzezi. Świat by tak nie pędził, gdyby nie musiał ciągle uciekać przed swoim upadkiem.

Jej sieciowa struktura, cała technologiczna infrastruktura węzłów i połączeń, i zdecentralizowana architektura są próbami zabezpieczenia metropolii przed jej nieuchronnymi awariami. Internet musi przetrwać atak jądrowy. Permanentna kontrola przepływu informacji, ludzi i produktów musi gwarantować metropolitalną mobilność i identyfikowalność naszych śladów oraz zapewniać, że nigdy nie zabraknie palety towarów w magazynie, że nikt nigdy nie zapłaci skradzionym banknotem i że żaden terrorysta nigdy nie znajdzie się w samolocie. Wszystko dzięki chipowi RFID, biometrycznemu paszportowi i profilowaniu DNA.

Ale metropolia wytwarza również narzędzia swojego własnego zniszczenia. Amerykański ekspert do spraw bezpieczeństwa tłumaczy porażkę w Iraku zdolnością partyzantów do użycia nowych sposobów komunikacji na swoją korzyść. Amerykańska inwazja nie wyeksportowała tam demokracji tylko swoje cybernetyczne sieci; przywiozła ze sobą jedną z broni przyczyniających się do własnej klęski. Upowszechnienie się telefonów komórkowych i punktów dostępu do internetu dało partyzantom bezprecedensowe środki do organizowania się i możliwość stania się nieuchwytnymi celami.

Każda sieć ma swoje słabe punkty – węzły, które należy rozwikłać[17], aby zatrzymać krążenie, aby implodować sieć. Dowiodła tego niedawna, największa w Europie przerwa w dostawie prądu[18]: wystarczył pojedynczy wypadek z wysokonapięciowym przewodem i spora część kontynentu pogrążyła się w ciemnościach. Pierwszym gestem, który pozwala, by w środku metropolii coś się wydarzyło, żeby otworzyły się nowe możliwości, jest zatrzymanie jej perpetuum mobile. To właśnie zrozumieli tajscy rebelianci, gdy niszczyli stacje przekaźnikowe. To rozumieli przeciwnicy CPE, gdy blokowali uniwersytety, a później próbowali zablokować całą gospodarkę[19]. Rozumieli to również strajkujący w 2002 amerykańscy dokersi, gdy dziesięć dni blokowali główne porty na Zachodnim Wybrzeżu, żeby uratować trzysta miejsc pracy. Amerykańska gospodarka w takim stopniu opiera się na przepływie towarów z Azji, że koszt tej blokady wynosił ponad miliard dolarów dziennie. Dziesięć tysięcy osób może wstrząsnąć największą potęgą gospodarczą świata. Według pewnych „ekspertów”, jeśli ruch przetrwałby jeszcze miesiąc, bylibyśmy świadkami „powrotu recesji w Stanach Zjednoczonych i gospodarczego koszmaru w Azji Południowo-Wschodniej”.

Osoby autorskie: Niewidzialny Komitet

Rok wydania: 2007

Zdjęcia (kolejno): Santiago, Minneapolis, Almaty, Durban


[1] przyp. tłum.: fr. gîtes ruraux – wiejskie chatki pod wynajem, z własną kuchnią, łazienką itd., często są to zaadaptowane stare chaty robotników rolnych, budynki gospodarcze czy stodoły; typowy dla francuskojęzycznych regionów rodzaj zakwaterowania, często promowany przez lokalne władze.

[2] przyp. red.: Firma ta produkowała nisko budżetowe domy i funkcjonowała jako symbol średnio-klasowego życia na przedmieściach i wymarzonego domku jednorodzinnego. W 2022 r. postawiona w stan likwidacji.

[3] przyp. red.: ucieczka ze wsi – migracja ludności wiejskiej na obszary miejskie, proces urbanizacji z perspektywy wsi; obecnie ma głównie miejsce jako następstwo industrializacji rolnictwa.

[4] przyp. red.: peryurbanizacja (od fr. périurbanisation; peri-urban oznacza „wokół miejski”) – proces niekontrolowanego powiększania się miast, powstawania terenów, które są mieszanką miejskich i wiejskich charakterystyk; ma miejsce tam, gdzie miasta i wsie się ze sobą „zderzają”.

[5] przyp. red.: zeszklenie – przemiana stanu ciekłego w stan szklisty, wykorzystywana przy produkcji szkła. Tu osoby autorskie metaforycznie odnoszą się do upowszechnienia szkła we współczesnej architekturze, szczególnie w przypadku dużych budynków, jak wieżowce.

[6] przyp. tłum.: fr. flambant neuf – w dosłownym przekładzie oznacza „płonąco nowy”, odpowiednik polskiego „prosto spod igły”. To niemożliwa do przetłumaczenia gra słowna – autorzy próbują po prostu powiedzieć, że jedyne co da się z tymi budynkami zrobić, to je spalić.

[7] przyp. red.: relegacja – przypisanie jednostkom czy grupom niższego statusu i zepchnięcie ich przez to na margines społeczny i przestrzenny, co tworzy błędne koło: dane dzielnice uważane są za „gorsze”, bo mieszkają tam ludzie „biedni” (osoby imigranckie, uchodźcze, bezrobotne, pracujące, emerytowane itd.), a ludzie stają się „biedni”, bo tam mieszkają. Dla takich dzielnic charakterystyczne są silne więzi społeczne. W przypadku krajów wysoko rozwiniętych, takich jak francja, to często również ośrodki buntu przeciwko pol*cji i władzy ogólnie, z nawracającymi falami zamieszek i atakami na komisariaty. Pojawiały się już w tekście inne określenia na te obszary – blokowiska, dzielnice ubogie, slumsy czy banlieue. Nazywa się też je czasami „enklawami”, „rejonami niebezpiecznymi” czy „dzielnicami zakazanymi”.

[8] przyp. red.: Dzielnica Łacińska (fr. Quartier latin) – uniwersytecka dzielnica Paryża znana z bogatego życia towarzyskiego.

[9] przyp. red.: we francuskich banlieue 27 października rozpocząły się trzytygodniowe zamieszki wywołane bezrobociem wśród młodych i brutalnością pol*cji. Podczas nich spalono ponad 8000 pojazdów, a 2760 osób zostało aresztowanych.

[10] przyp. tłum.: org. La rumeur ne se met pas sur écoute – dosł. „Na plotkę nie da się założyć podsłuchu”, ale wyraz rumeur może oznaczać również rumor czy zgiełk; nie do końca możliwa do przetłumaczenia gra słowna.

[11] przyp. red.: Louis Auguste Blanqui (1805 – 1881) – od najmłodszych lat niestrudzony konspirator, rewolucjonista, autor podręcznika dla aspirujących powstańców (Instructions pour une prise d’armes). Był wielokrotnie aresztowany i równie wielokrotnie uciekał.

[12] przyp. red.: ang. low-intensity conflict – konflikt polityczno-militarny między rywalizującymi państwami lub grupami, którego nasilenie nie jest tak duże jak w przypadku wojny konwencjonalnej, ale jest większe niż w podczas rutynowej, pokojowej rywalizacji; przykładem może być konflikt w Irlandi Północnej (The Troubles).

[13] przyp. red.: fr. Compagnies Républicaines de Sécurité (pol. Republikańskie Kompanie Bezpieczeństwa) – francuskie oddziały prewencji Police nationale (pol. Policja Narodowa), przeznaczone do ochrony porządku publicznego, zabezpieczenia imprez masowych i tłumienia zamieszek i manifestacji.

[14] przyp. red.: TGV (od fr. train à grande vitesse; pol. pociąg dużych prędkości) – rodzaj francuskich elektrycznych zespołów trakcyjnych, osiągających w regularnej eksploatacji prędkości do 320 km/h.

[15] przyp. red.: Réseau Express Régional, RER (z fr. Szybka Sieć Regionalna) – regionalna sieć kolejowa wokół aglomeracji paryskiej.

[16] przyp. tłum.: ang. cocooning (od to cocoon – owijać się w kokon) – zachowanie czy też styl życia polegający na celebrowania zostawania w domu, łączący się z budowaniem własnej bezpiecznej przestrzeni; termin został stworzony w latach 80′ przez Faith Popcorn, prognostkę trendów i konsultantkę marketingową w celu opisania zachowania konsumentów wyznaczającego kierunek w rozwoju technologii – jak zdalne zakupy, homeoffice, kina domowe i wszystko inne, co sprawia, że nie musimy ruszać się z domu.

[17] przyp. tłum.: org. défaire – gra słowna łącząca jego znaczenie „zniszczyć, pozbyć się” ze znaczeniem „zrozumieć, rozsupłać”.

[18] przyp. red.: mowa o awarii zasilania z września 2003 roku, która odcięła od prądu cały półwysep Iberyjski na 12 godzin oraz okolice Genewy w Szwajcarii na około 3, a dotknęła nawet 57 milionów osób. Linia przegrzała się, co skutkowało wydłużeniem zwisu przewodów i w efekcie kontakt linii wysokiego napięcia z drzewami, co skutkowało zwarciem i automatycznym wyłączeniem – transfer został przekierowny na inną linię, tym samym dodatkowo ją przeciążając i ostatecznie wywołało to efekt domina.

[19] przyp. red.: Chodzi o trzymiesięczne protesty młodych we Francji w 2006 roku, które wybuchły w odpowiedzi na kontrowersyjny projekt ustawy dotyczącej nowej formy zatrudnienia osób poniżej 26. roku życia (CPE od fr. contrat première embauche – kontrakt na pierwsze zatrudnienie) ułatwiającej zwalnianie pracowników. Część francuskich uniwersytetów stała się wtedy ośrodkami sprzeciwu.